15 lipca 2012

Rozdział 4 - Zły Murphy




Prawa ironii losu, lub, jak wolicie, prawa Murphy’ego zakładają, że jeśli coś ma pójść źle, zapewne tak się właśnie wydarzy. Kiedyś sam przeżyłem podobną sytuację. Pewnego dnia straciłem dom, pracę, zgubiłem psa i odeszła ode mnie dziewczyna. Co prawda, po tym wszystkim poznałem największą miłość mojego życia, jednak i to okazało się moim niepowodzeniem, ale przecież ta historia nie opowiada o mnie, ale o Annie Stewart i podróży, którą będzie zmuszona odbyć, z pewnych nieznanych pobudek losu. Zacząłem natomiast od przytoczenia tych praw, bo gdy Anna zaszłego wieczoru żegnała się z profesorem Snape’em, świadoma, że rano musi wstać wypoczęta na dwugodzinną lekcję eliksirów, następnego ranka po prostu zaspała.
Gdy zerwała się z łóżka i spojrzała na zegarek, uświadomiła sobie, że nie tylko już dawno minęła pora śniadania, ale także (o zgrozo!), że od dziesięciu minut jest spóźniona na lekcję.
Do tej pory nie wierzyła, że człowiek jest w stanie ubrać się tak szybko, jednak ona w mgnieniu oka wciągnęła na siebie szatę, wrzuciła do torby książkę, wagę, różdżkę i kilka rolek pergaminu wraz z kałamarzem i niczym strzała wypadał z sypialni.
Przecięła pusty salon i znalazła się na korytarzu. W tej sytuacji musiała przyznać, że ulokowanie domu Ślizgonów w lochach było idealne, jeśli chodziło o odległość do klasy eliksirów. Gdyby musiała wspinać się do góry, żeby dojść do klasy profesor McGonagall, zajęło by jej to znacznie więcej czasu. Po pięciu minutach, zziajana i zaczerwieniona na twarzy weszła do klasy.
Prawie natychmiast dostrzegła niezadowolone spojrzenie Snape’a.
- Przepraszam za spóźnienie, profesorze.
Wydukała, rozcierając sobie bok, bo nagle złapała ją kolka, a następnie zrzuciła torbę z ramienia. Snape wyglądał tak, jakby przeżuł komentarz w ustach.
- Usiądź, Stewart.
Annie nie trzeba było tego powtarzać. Szybko zajęła miejsce obok wysokiej dziewczyny, która uśmiechnęła się do niej delikatnie. Miała długie, proste i bardzo jasne, prawie białe włosy, mlecznobiałe oczy, długi nos i delikatne, szerokie usta.
- Cześć Off. Ładnie wyglądasz. To na stałe? – spytała, wskazując na białe włosy.
- Dopóki staruszek nie zluzuje.
- Czyli miesiąc?
Dziewczyna uśmiechnęła się łobuzersko, co dla Anny było wystarczającą odpowiedzią. Ofelia Vinnie, metamorfomag, która w szkole trudniła się irytowaniem opiekuna Slytherinu, zbyt często używając swoich zdolności do modyfikowania własnego wyglądu. W zeszłym roku miała na ten temat pogadankę z dyrektorem, ale stary Dumbledore poprosił ją jedynie o to, by nie zmieniała swojego wyglądu każdego dnia. Jak wyglądała Ofelia naprawdę, tego nie widział chyba absolutnie nikt poza jej rodzicami. Vinnie była dość dobrą koleżanką Anny, jedną z niewielu, której nie przeszkadzało to, kim są przyjaciele panny Stewart, choć nigdy nie zamierzała się z nimi zaprzyjaźnić. Od dłuższego czasu związana była z kolegą Boltona, niejakim Linwoodem.
Anna wyjęła ze swojej torby wagę oraz podręcznik, po czym zorientowawszy się, że nie wzięła swoich składników, podreptała do szafki, odprowadzona czujnym spojrzeniem Snape’a. Dopiero idąc przez loch zorientowała się, że mają lekcję z Gryfonami; dwóch z nich spojrzało na nią z taką miną, jakby właśnie dostrzegli wielkiego karalucha. Anna jednak ani trochę się tym nie przejęła. Wyjęła z szafy składniki, które były jej potrzebne i wróciła do swojego stolika.
Po ponad godzinie, jej eliksir był już na ukończeniu, a barwa, którą miał przyjąć była wręcz doskonała. Snape chodził między kociołkami, niezmiennie krytykując pracę Gryfonów i powstrzymując się przed jakimikolwiek komentarzami dotyczącymi Ślizgonów, jeśli rezultaty jego podopiecznych były nie najwyższej jakości. W końcu doszedł do Anny. Pochylił się nad kociołkiem, wziął chochlę, nabrał na nią odrobinę płynu, przelał z powrotem do kotła, zanurzył ją jeszcze raz, przyjrzał się eliksirowi i ponownie wylał go do kociołka.
- No tak, panna Stewart jak zwykle pokazuje, że jednak ktoś w tej szkole coś z eliksirów potrafi. Pięć punktów dla Ślizgonów.
Anna poczuła, że jej policzki oblewają się czerwienią w zastraszającym tempie. Snape podszedł do Vinnie i zajrzał do jej kociołka, lecz prawie natychmiast cofnął głowę, krzywiąc się znacznie w wyniku kontaktu z gryzącą w oczy chmurką oparów, unoszących się nad jej naczyniem.
- Panno Vinnie, szkoda, że twoje zdolności nie zmieniają się tak dobrze, jak twój wygląd.
Vinnie poczerwieniała i zacisnęła nerwowo szczęki. Snape obrzucił ją przenikliwym spojrzeniem, po czym swoim charakterystycznym krokiem przerośniętego nietoperza odszedł w kierunku innej pary Ślizgonów.
- Dupek – mruknęła prawie bezgłośnie Ofelia. Anna powstrzymała się przed chichotem, czego wynikiem było dość głośne prychnięcie. Na jej szczęście Snape był zbyt zajęty wytykaniem błędów któremuś z Gryfonów, by zauważyć jej reakcję.
- Nie jest taki zły – rzuciła szeptem, wyczarowując fiolkę i przelewając do niej odrobinę eliksiru.
- Mówisz tak, bo jesteś jego ulubienicą. Gdyby uwziął się na ciebie tak jak na mnie, zmieniłabyś zdanie.
Anna nie odpowiedziała. Delikatnymi ruchami, przy pomocy różdżki, wymalowała na fiolce swoje imię i nazwisko, po czym pomaszerowała i odłożyła ją na biurko Snape’a. Kiedy wróciła, Vinnie starała się dociec, gdzie popełniła błąd.
- Wydaje mi się, że dodałaś za dużo sproszkowanych pancerzyków żuków.
Oznajmiła pogodnie Anna. Ofelia posłała jej mordercze spojrzenie.
- Możesz mi nie przypominać, że jesteś najlepsza z eliksirów? – szepnęła z niezadowoleniem. Po chwili jednak bardziej zrezygnowanym tonem spytała – Jak to odkręcić?
- Dodaj ząbek czosnku. Czosnek zawsze pomaga.
Anna umilkła bo Snape właśnie ponownie mijał ich stołek. Kiedy przeszedł, Vinnie bezgłośnie wypowiedziała kilka obelżywych uwag pod jego adresem, a Anna po raz kolejny powstrzymała się od chichotu. Po dziesięciu minutach, pełnych syków niezadowolenia, wydobywających się z ust Ofelii, jej eliksir zyskał nieco lepszy kolor, a chmurka gryząca w oczy, zniknęła.
Zrezygnowana, przelała go do fiolki i podobnie jak Anna wcześniej, opatrzyła swoim imieniem i nazwiskiem, po czym odniosła fiolkę na biurko Snape’a. Akurat gdy wracała do stolika, kilka pięter wyżej rozległ się odgłos dzwonka.
- Zostawcie próbki na biurku i wyczyśćcie kociołki.
Anna machnęła różdżką, a jej kociołek zalśnił czystością. Zgasiła również płonący pod nim ogień, wrzuciła podręcznik i wagę do torby, po czym zarzuciła ją sobie na ramię i razem z Ofelią wyszły z lochu.
- Jaką mamy następną lekcję? – spytała, uświadamiając sobie, że przecież nie otrzymała planu.
- Zaklęcia. Na szczęście dopiero po lunchu.
Na te słowa żołądek Anny przypomniał sobie, że wczorajsza mierna kolacja już dawno odeszła w niepamięć i należałoby coś zjeść, szczególnie, że pominęła już śniadanie.
Razem z Vinnie pomaszerowały do swojej sypialni, zostawiły przedmioty potrzebne na eliksiry i wzięły książkę zaklęć oraz podręcznik do transmutacji, po czym wyszły z salonu Ślizgonów i skierowały się w kierunku wielkiej Sali. Kiedy wyszły z lochu, Anna dostrzegła wchodzącą do wielkiej Sali znajomą sylwetkę.
- Amy!
Dziewczyna obróciła się w drzwiach, i zdezorientowana rozejrzała dookoła. Dopiero po chwili dostrzegła Annę i towarzyszącą jej Vinnie. Uśmiechnęła się szeroko i ruszyła w kierunku Anny.
- Och, świetnie cię widzieć! – zawołała, stając przed przyjaciółką i obdarzając ją całusem w policzek. Spojrzała na Ofelię i uśmiechnęła się do niej uprzejmie.
- Ładnie ci w tych włosach Vinnie.
- Dzięki. – odparła Ofelia, uśmiechając się w taki sam sposób.
Nie odnosicie czasem wrażenia, że na świecie nie pozostał już nikt życzliwy, a jedyne, na co stać ludzi, to złośliwości i nieładne zachowanie? Wydaje mi się, że słusznie. Coraz więcej ludzi kieruje się stereotypami, zamiast je zwalczać. Jednak w każdej grupie znajdzie się ktoś, kto będzie uprzejmy, nawet, jeśli nie darzy kogoś niesamowicie przyjaznym uczuciem. Ofelia, jako trzeci przyzwoity Ślizgon, a dokładniej Ślizgonka była warta mniej więcej tyle co dwudziestu nieprzyzwoitych członków jej domu. Choć może nie uznawała panny Wanamaker za swoją przyjaciółkę, to nie widziała powodu, by być nieuprzejmą w stosunku do niej, zwłaszcza, że ta była przyjaciółką jej jednej z lepszych koleżanek.
- Jak wam minęły pierwsze lekcje?
- Dwie godziny eliksirów – mruknęła niezadowolona Vinnie, wywołując tym uśmiech na twarzy Anny. Amy, podobnie jednak jak Ofelia, nie wyglądała na zbyt zadowoloną.
- Tobie to pewnie nie przeszkadzało, prawda? – spytała Annę, szczerząc się niespodziewanie w stronę przyjaciółki. – W końcu z eliksirów jesteś naprawdę dobra.
Anna wymijająco kiwnęła głową. Vinnie spojrzała na nią spode łba.
- Stewart może na eliksirach wszystko, bo jest pupilką profesora – mruknęła z udawanym oburzeniem. Anna wymownie przewróciła oczami. Amy kiwnęła ze zrozumieniem głową.
- No a ty? Co mieliście? Widziałaś Toma?
- Godzinę zielarstwa i transmutacji. Po lunchu ja mam wróżbiarstwo. A Toma widziałam tylko przy śniadaniu. Właśnie, dlaczego ciebie nie było rano?
- Zaspałam – rzuciła nieco wymijająco, choć wcale nie chciała, by tak to zabrzmiało. Amy spojrzała na nią, a jej brwi podjechały zgodnie do góry. Żołądek Anny zaburczał żałośnie i rozbolał.
- Chyba pora coś zjeść.
Zarówno Vinnie jak i Amy kiwnęły głowami, po czym we trójkę ruszyły w kierunku Wielkiej Sali. Już w drzwiach Anna dostrzegła swojego przyjaciela, pochylonego nad stołem Krukonów i próbującego przerwać nagły atak śmiechu. Obok niego znów siedziała Lay, śmiejąca się z czegoś do rozpuku. Tom jednak również dostrzegł Annę; wyciągnął szyję i pomachał do niej. Anna odwzajemniła gest. Amy odeszła w kierunku swojego stołu, a Vinnie i Anna ruszyły w kierunku wolnych miejsc przy swoim stole.
- Off! An! Chodźcie tu!
Dziewczyny spojrzały na machającego w ich stronę Boltona. Siedział z innym chłopakiem, równie wysokim, brązowowłosym, z ciemnymi, hebanowymi oczami. Ofelia rozpromieniła się na jego widok i podbiegła do niego, rzucając mu się na szyję i całując go w policzek. Linwood. Anna spokojnie zajęła miejsce obok Boltona. Chłopak uśmiechnął się do niej ładnie.
- Co słychać? – zagadnął, starając się zignorować nagły przypływ miłości, jaki poczuła zarówno Vinnie jak i Linwood, choć nie należało to do zadań najprostszych, ponieważ okazywali ją sobie tak głośno, że w pewnym momencie mogło się nawet odechcieć jeść przy tym samym stole. Anna starała się również zignorować koleżankę i jej chłopaka, szczęśliwa, że pogawędka z Boltonem może w tym pomóc.
- Nic specjalnego – oświadczyła, nakładając sobie na talerz naleśniki. Vinnie i Linwood wreszcie przestali się obściskiwać, choć dziewczyna dalej siedziała „przyssana” do jego ramienia. – Uroczo razem wyglądacie – mruknęła, rzucając Ofelii wymowne spojrzenie. Ta z udawaną irytacją przewróciła oczami. Linwood spojrzał na Annę, a na jego ustach pojawił się niezbyt przyjemny uśmieszek.
- Powinnaś być z Boltonem. Wy też wyglądalibyście razem uroczo – rzucił z nutą ironii. Jak na zawołanie, zarówno Bolton, jak i Anna odsunęli się od siebie, co sprawiło, że Linwood i Ofelia wybuchli śmiechem.
- Jesteś bardzo zabawny, Herkulesie – mruknął prefekt, bez zainteresowania dziobiąc coś, co leżało na jego talerzu. Anna, wyłączając się z rozmowy, jaka nawiązała się pomiędzy pozostałą trójką, zaczęła pałaszować naleśniki. Po ich zjedzeniu (żołądek Anny mruczał z zadowolenia, ale znów bolał, tym razem od zbyt dużej ilości, którą wchłonęła), wypiła odrobinę soku i nie czekając na Ofelię wstała, zarzuciła sobie torbę na ramię i ruszyła w kierunku wyjścia z Wielkiej Sali. Samotnie zaczęła wspinać się po schodach do góry, zamyślając się nad bliżej nieokreślonym „czymś”. Pod klasą zebrało się już kilku Krukonów. Anna poczuła nagły przypływ dobrego samopoczucia i nadziei. Przedstawiciele drugiego domu spojrzeli na nią, gdy szła korytarzem, kierując się w stronę strzelistego okna gotyckiego, ale w ich oczach nie było tego, co można było dostrzec w oczach Gryfonów. Może dzięki przyjaźni, jaką nawiązała z Tomem? Niektórzy jego koledzy i koleżanki z roku odzywali się do niej uprzejmie, choć nie starali się zawrzeć z nią bliższych stosunków. Ot, zwykła wymiana uprzejmości. Zupełnie tak samo jak między Ofelią a Amy.
Anna uśmiechnęła się do niech bardzo nieśmiało (na co odpowiedzieli podobnymi uśmiechami), po czym stanęła pod oknem i oparła się plecami o zimną ścianę. Zwiesiła głowę i nieobecne spojrzenie wbiła w swoje buty.
Równo z dzwonkiem, pod klasą pojawiła się cała jej klasa i kilku Krukonów, z Tomem na przedzie. Uśmiechnął się na jej widok. Podszedł do niej i przytulił mocno, na co Ślizgoni (z wyjątkiem Vinnie) wydali z siebie szydercze odgłosy. Anna jednak tak jak zawsze zachowała klasę i nie zareagowała na ich zaczepkę. Drzwi do klasy otworzyły się i gromada uczniów wtłoczyła się do sali. Profesor Flitwick jak zwykle stał na stosie książek, by jego malutka sylwetka chociaż w jakimś stopniu była widoczna zza katedry. Uśmiechnął się szeroko na widok Anny i klasnął radośnie w dłonie.
- Panna Stewart! Jak minęły pannie wakacje?
- Bez rewelacji, profesorze. A panu?
- Zupełnie tak, jak u ciebie, moja droga! - zawołał, choć nie wyglądał na zbyt przejętego tym faktem. Anna uśmiechnęła się grzecznie, Tom zrobił minę, a Vinnie wywróciła oczami. Cała trójka zajęła miejsce w przedniej ławce; Anna po środku, po jej prawej stronie Tom, po lewej Vinnie. Nie muszę chyba dodawać, po których stronach zasiedli pozostali członkowie obu domów, prawda? Anna lubiła lekcje łączone, nieco mniej, gdy łączyli ich z Gryfonami, bardzo gdy odbywały się z Puchonami i Krukonami. Wtedy zawsze mogła chociaż godzinę w ciągu dnia spędzić na lekcji z którymś ze swoich przyjaciół. Vinnie traktowała Toma z podobną uprzejmością co Amy.
Jednak w tej chwili wcale nie zamierzałem opowiadać o roli łącznika, którą pełniła Anna, choć ta, niewątpliwie, była niezwykła.
Zapewne zauważyliście sympatię Flitwicka, i z braku lepszego słowa, sympatię Snape’a do Anny. Panna Stewart była, jak podkreślałem już chyba nie raz, inna. Zdolna, mądra i uprzejma, zyskała sobie sympatię, której zalążki miała od momentu pojawienia się w szkole, głównie ze względu na jej rodziców. Anton był pupilkiem pani Sprout, a Donna była ulubienicą profesora zaklęć. Sprawa z profesorem Snape’em przedstawiała się nieco inaczej. Severus i Donna chodzili razem do szkoły i byli w tym samym wieku, a pomiędzy nimi nawiązało się coś na wzór, powiedzmy, osobliwej przyjaźni. Ich zaborcze i nerwowe charaktery bardzo często ścierały się ze sobą, tworząc groźne dla zdrowia i życia pole rażenia. Te spięcia doprowadzały do momentu, w których obrażali się na siebie „na śmierć” i nie odzywali nawet przez tydzień. Donna, najprawdopodobniej jako jedyna, nie wyśmiewała się z niego, a w późniejszych latach kilkukrotnie broniła go przed Potterem i jego wesołą kompanią. Oczywiście Severus wściekał się o to za każdym razem i nie odzywał się do niej, jednak z czasem uraza mu mijała i jak gdyby nigdy nic znów z nią rozmawiał.
Matka czasem dzieliła się swoimi wspomnieniami z Anną, zwłaszcza gdy ta była jeszcze małą, wdzięczną słuchaczką, jednak tylko raz wspomniała o incydencie, do którego doszło pomiędzy nią a Snape’em, gdy oboje byli na piątym roku. Mógłbym pozostawić pani Stewart nieco więcej prywatności i zapewne zrobiłbym tak, gdyby nie fakt, że ta historia wydarzyła się już dawno temu i dla jej późniejszego, dorosłego życia nie miała większego znaczenia. Otóż, Donna, świadoma jak nikt inny uczuć Severusa do niejakiej panny Evans, miała dość oglądania jego wiecznie nieszczęśliwej miny, za każdym razem, gdy powracał z tajnego spotkania z Evansówną. Dlatego też postanowiła działać, a jej metoda, była, by określić to eufemistycznie, dość kontrowersyjna. Pewnego dnia postanowiła poczekać, aż przyjaciel wróci z takiego właśnie randez-vous, świadoma, że najprawdopodobniej będzie czekała do później nocy; to jej jednak nie zraziło. Czekała. Salon Ślizgonów zaczął się wyludniać, aż w końcu pozostała jedyną obecną w nim osobą.
Wybaczcie. Przewinę ten fragment i skieruję się do momentu, do którego zarówno ja jak i wy, zmierzamy. W końcu to historia o Annie, a nie jej matce, więc jej wspomnienie nie powinno być wyraźniejsze niż wspomnienia Anny. Reasumując, Donna, chcąc, by Severus zapomniał o Lily, a jednocześnie, próbując go w jakimś stopniu pocieszyć, pocałowała go. I to nie był tylko pocałunek w policzek, ale prawdziwy, gorący pocałunek. Oczywiście, niósł ze sobą konsekwencje. Najpierw zwymyślali siebie nawzajem, z większym akcentem na wściekłego Severusa, a potem uskutecznili najdłuższą, bo ponad trzymiesięczną przerwę w jakichkolwiek kontaktach ze sobą. Donna próbowała przemówić Severusowi do rozumu, ale ten uległ dopiero po dłuższym czasie. To jednak coś zmieniło w ich więzi i jakiekolwiek starcia zdarzały się pomiędzy nimi coraz rzadziej. Donna miała sobie za złe tylko jedną rzecz. Żałowała, że nie powstrzymała Severusa przed staniem się śmierciożercą. Gdy w późniejszych czasach zdarzało im się ścierać, zawsze uważali, by się nie zranić.
Dobrze, myślę, że wystarczy wam tych wspomnień, przynajmniej na chwilę obecną. Jestem wspaniałomyślnym narratorem i nie usypiam swoich czytelników, a przynajmniej nie robię tego umyślnie. Jednak tym wspomnieniem przeprowadziłem was przez jeszcze bardziej monotonny opis lekcji zaklęć, w której Anna zmuszona była w odróżnieniu od was, brać udział.
Dzwonek wyprowadził uczniów na korytarze. Anna pożegnała się z Tomem i ruszyła wraz z Vinnie w kierunku klasy transmutacji. Profesor McGonagall, jak bardzo szybko się okazało, nie zmiękła przez wakacje ani o jotę, a nawet stała się jeszcze bardziej surowa. W subiektywnym odczuciu Vinnie zwłaszcza dla niej, a w odczuciu Anny była taka jak zwykle. W sposobie bycia nauczycielki transmutacji dziewczyna ceniła to, że ta nie miała swoich pupilków, choć czasem Anna miała wrażenie, że uśmiecha się do niej kącikiem ust, gdy nikt inny nie patrzy. Zapewne jednak było to tylko wrażenie.
Nauczycielka transmutacji nie zamierzał ich oszczędzać i zadała im pracę domową na następny wtorek. Na szczęście, była to jedyna praca domowa, którą zarówno Anna, jak i jej klasa dostała pierwszego dnia szkoły, a w perspektywie mieli piękny, pozbawiony trosk weekend. Nawet pogoda zdawała się być po stronie uczniów.
Wolnym krokiem Anna zmierzała w kierunku pokoju Ślizgonów. Vinnie opuściła ją, a właściwie została porwana przez Linwooda zmierzającego w drugą stronę, więc Anna korzystała z chwili samotności. Wyjrzała przez okno. Wielka kałamarnica wynurzyła się z odmętów jeziora, grzejąc swoje macki w popołudniowych promieniach słońca. Przyglądając się istocie, przypomniała sobie nagle o liście babki i znów poczuła nieprzyjemny skurcz w żołądku. Wspomnienie o tym było już tak blade, a teraz, za sprawą nie wiadomo czego powróciło ze zdwojoną siłą. Anna nie należała do osób zbyt ciekawskich, ale ta tajemnica ciekawiła ją bardziej niż zagadka polegająca na tym, dlaczego ojciec ręcznie strzyże krzaki w ogródku przed domem w te walcowate kształty.
Bardzo chciałbym powiedzieć Annie, że nie chce poznać tej tajemnicy, że odkrycie prawdy zmieni jej życie w diametralny sposób. Chciałbym ją ostrzec, powiedzieć żeby uciekała jak najdalej, żeby zapomniała o liście, ale jestem tylko narratorem. Czy mi się to podoba czy nie, jestem zmuszony opowiedzieć jej historię dokładnie tak, jak jej przebieg miał miejsce.
Anna poczuła na policzkach delikatny wietrzyk, przedzierający się przez nieszczelne okno. Postanowiła skorzystać z tego, że miała już wolne i wyjść na spacer po błoniach. Szybszym krokiem ruszyła korytarzem, starając się rozgonić tajemnicze myśli, kierując się do pokoju wspólnego. Mijała właśnie zakręt, gdy w ostatniej chwili uniknęła zderzenia z kupą czegoś, co owinięte było w podróżny płaszcz. Anna podniosła głowę do góry i dopiero wtedy zrozumiała, czym była kupa „tego czegoś”. Niebieskie oko najpierw wpatrywało się w jej prawe oko, następnie w lewe, później prześwietliło czaszkę, aż w końcu zawirowało i odwróciło się do tyłu, pozostawiając jedynie białko. Nieco obrzydzona dziewczyna postanowiła spojrzeć w drugie, ciemne oko, które nie wyczyniało takich szalonych akrobacji. Jednak i to oko przyglądało jej się niezwykle badawczo.
- Anna Stewart? – warknął profesor Moody, przyglądając się dziewczynie z kamienną miną. Anna była tak przejęta faktem, że zna jej imię, że aż zapomniała spytać skąd tak właściwie je zna. Niebieskie oko znów wywróciło koziołka i wbiło się w nią. Niepewnie kiwnęła głową. Pokiereszowaną twarz Moody’ego wykrzywił uśmiech.
- Pewno się zastanawiasz skąd znam twoje imię, co? Takie oczy widziałem tylko u jednej osoby – twojej matki.
Zrozumienie, w odróżnieniu od wielu rzeczy w naszym życiu, przyszło samo. Mężczyzna pokiwał głową.
- Jakie masz lekcje?
- W zasadzie, już żadnych. – wyjąkała niepewnie dziewczyna. Pod spojrzeniem Moody’ego czuła się jednak tak, jakby kłamała i miała co najmniej pięć kolejnych lekcji.
- No to co tu tak stoisz? Piękna pogoda. Zmywaj się stąd na błonia.
Anna zapewne wykonałaby to polecenie, nawet gdyby wcześniej nie postanowiła tego samego. Pożegnała się z nauczycielem i ruszyła znacznie żwawszym krokiem w kierunku schodów, co akurat w tym momencie znaczy, że Anna praktycznie biegła korytarzem, byleby tylko jak najszybciej oddalić się od tego dziwnego człowieka. Co prawda nie wiedziała, kiedy ma z nim lekcję, ale już teraz przeczuwała, że nie będą one należały do najłatwiejszych.
Ku jej zdziwieniu, gdy trafiła wreszcie do salonu, Linwood i Vinnie siedzieli w kącie na skórzanej sofie, po raz kolejny głośno i demonstracyjnie okazując sobie miłość. Anna zostawiła torbę na swoim łóżku w sypialni, po czym nie rzucając się nikomu w oczy wyszła z salonu. Przemierzyła tym samym, szybkim krokiem loch, wyszła do hallu, a następnie przez uchylone, dębowe wrota, zbiegła po schodkach i sprężystym, znacznie wolniejszym krokiem ruszyła w kierunku jeziora, delikatnie przydeptując nieco zbrązowiałą trawę. Promienie słońca rozświetlały jej włosy, sprawiając że wyglądała tak, jakby dookoła jej głowy roztaczała się magiczne aura. Na plecach czuła przyjemne ciepło i czuła się… dobrze. Doskonale wręcz. Wróciła do drugiego domu, ale wciąż miała wrażenie, że są wakacje. Jak dla niej było to wspaniałe połączenie. Spojrzała w kierunku zakazanego Lasu. Kilka drzew było połamanych z powodu wczorajszej burzy, ale to były jedyne oznaki nieprzyjaznej aury, która powitała ich w zamku. Przy niewielkim domku na skraju lasu kręcił się olbrzymi mężczyzna.
Hagrid.
Anna uśmiechnęła się do siebie. Gajowy był nieco nieokrzesany i nieodpowiedzialny, ale był łagodny i miał dobre serce. Większość Ślizgonów tego nie zauważała, śmiejąc się jedynie z tego, że mieszka w takiej klitce i jest przygłupem, ale jak już mówiłem i powiem pewnie jeszcze nie raz, Anna była inna i w ludziach widziała zupełnie co innego. Nagle poczuła chęć podejścia do mężczyzny i powiedzenia mu dzień dobry. Jej nogi same zmieniły kierunek oraz przyspieszyły. Anna miała nadzieję, że mężczyzna nie zniknie w swoim domku; chciała być miła, ale nie chciała się naprzykrzać. Nie chciała, by Hagrid pomyślał, że szuka przyjaciół. Jak to określił Malfoy, „werbuje ludzi do swojej armii zbawienia”.
Kiedy była na tyle blisko, że mężczyzna był w stanie ją usłyszeć, zawołała:
- Dzień dobry!
Mężczyzna odwrócił się w jej stronę. Dziewczyna uśmiechnęła się ładnie. Małe, czarne oczka przyjrzały jej się nieco podejrzliwie.
- Bry. Co ty tu robisz?
- Spaceruje – przyznała bardzo szczerze. Hagrid przypatrywał jej się przez dłuższą chwilę. Anna zrozumiała, że nie należy do grona osób, z którymi gajowy chętnie uciąłby sobie pogawędkę, zwłaszcza, że jest ze Slytherinu. Postanowiła zgrabnie się wycofać.
- Nie chciałam przeszkadzać. Już odchodzę. Miłego dnia życzę.
Zdobyła się na uśmiech. Ten chyba musiał zadziałać, bo gęsta broda Hagrida zadrżała i Anna miała wrażenie, że mężczyzna również nieco się uśmiechnął.
- Cholibka, moment… Ty jesteś Stewart, no nie? Chodzisz do piątej klasy.
- I uczę się opieki nad magicznymi zwierzętami, tak, a w zeszłym roku udało mi się zirytować gumochłona, który prawie połknął mi dłoń, tak, to ja.
Olbrzym zachichotał.
- A niech mnie, to ci się udało. Jak tyś to zrobiła?
- Tata mówi, że mam dar do magicznych stworzeń. Szkoda, że mówiąc to, ironicznie się uśmiecha.
Olbrzym zachichotał ponownie.
- Łebski facet z tego twojego ojca, jak na mój gust – mruknął rozbawiony. Anna wyszczerzyła zęby w powalającym uśmiechu.
- Dziadek też tak twierdzi, ale czasem śmieje się, że gdyby naprawdę był łebski, to nie ożeniłby się z moją matką. Takie, rodzinne żarty.
Hagrid uśmiechnął się ze zrozumieniem, a Anna przestała się szczerzyć. Rodzinne żarty. Jej rodzina. Najlepsza, jaką mogła mieć, choć i ta jak wiele innych, miała sekrety.
- Mój dziadek pana znał. – powiedział cicho, wciąż się uśmiechając. Hagrid wyglądał na zaskoczonego.
- Cholibka, jakiś uczeń?
- Był w szóstej klasie kiedy przyszedł pan do szkoły. Pamiętam, trochę mi o panu opowiadał.
- Osz ty. Jak dziadkowi na imię?
- Liam Finch. Był Ślizgonem.
Anna przypuszczała, że Hagrid skrzywi się z niesmakiem na ostatnie słowo, ale ku jej zdziwieniu, jego oczy pojaśniały, a on się uśmiechnął.
- A niech mnie, Finch to twój dziadek? Cholibka, to był równy gość jak na Ślizgona, niech skonam. Coś mi się zdaje, że to po nim zgarnęłaś, co?
Dziewczyna skromnie wzruszyła ramionami, i poczuła jak na jej policzki wpływa lekki rumieniec.
- Wiesz co? – zagadnął mężczyzna, schylając się po skrzynkę – myślałem, że ktoś mnie dziś odwiedzi, ale ty wyglądasz mi na taką, co napiłaby się herbaty. Co ty na to? Porozmawiamy o twoim dziadku.
Mrugnął do niej porozumiewawczo. Czując, że nic nie traci, a może tylko zyskać, Anna ochoczo kiwnęła głową i otworzyła Hagridowi drzwi do jego chatki, a w jej myślach pojawiła się głupia myśl, dotycząca tego, że jej prywatna armia zbawienia rośnie w siłę.

4 komentarze:

  1. Sytuacja na eliksirach rozwaliła bazę - Off i Anna, co za duet. Myślę, że mam jakąś słabość do bohaterów droczących się z Dumbledorem, toteż kibicuję Ofelii i mam nadzieję, że będzie anarcholę i pozmienia sobie wygląd trochę częściej :D Nie żebym sugerowała jakieś wątki do fabuły haha.

    Anna i Bolton? Ej, czemu nie. :>

    Bardzo zgrabnie napisane - nikt nie lubi czytać o bohaterach, którzy są naj we wszystkim i którzy są lubiani przez wszystkich nauczycieli, ale Twoja narracja potrafi zdziałać cuda. Podejrzewam, że nawet jakby Twoja bohaterka była typową mary-sue, to i tak bym dalej czytała to opowiadanie dla samej treści w treści.

    "Wybaczcie. Przewinę ten fragment i skieruję się do momentu, do którego zarówno ja jak i wy, zmierzamy." hahaha Uwielbiam tego narratora <3

    Kolejny gorący wątek - Donna i Severus. To urocze połączenie takiego wrednego droczenia się i jednocześnie prawdziwej sympatii do siebie. Cała refleksja na temat ich relacji wyszła bardzo hm... normalnie i realistycznie, co tu dużo mówić.

    "Jestem wspaniałomyślnym narratorem i nie usypiam swoich czytelników..." - och, och, jaki skromny. Kocham gościa <3

    Jeju... Jak Ty to robisz - pytam po raz setny - że to wszystko wychodzi takie... No wiarygodne. Nie powtarzając tego, co powyżej. To nawet wzmianka o tej kałamarnicy z jeziora jest po prostu miazgą (w sensie, że to - jak już mówiłam - wychodzi tak samo z siebie, przez co jest wiarygodne). Mindfuck: Anta Mercure, czyli twórca fanfiku doskonałego.

    "Pod spojrzeniem Moody’ego czuła się jednak tak, jakby kłamała i miała co najmniej pięć kolejnych lekcji." Anta, jesteś miszczem, mówiłam to już, nie?

    "Spojrzała w kierunku zakazanego Lasu." - Zakazany Las to nazwa własna. Wyłapałam małą literówkę, po raz pierwszy.

    Hm, Slytherin uważa Hagrida za przygłupa, a Anna jak zwykle na pohybel bawi się w Matkę Teresę. Ej, serio, podoba mi się ta koncepcja 'dobrej Ślizgonki'.

    "...a w zeszłym roku udało mi się zirytować gumochłona, który prawie połknął mi dłoń, tak, to ja." hahahah najważniejsze to wiedzieć jak się przedstawić.

    Reasumując, jak zwykle rozpisałam się o mniej lub bardziej istotnych rzeczach, ale... Kobieto, duży progres w dialogach. I w opisach - nie to, żeby tamte z onetu były złe, broń Boże, ale chodzi o to, że teraz je jeszcze bardziej udoskonaliłaś. Zmasterowałaś do perfekcji. No i dialogi - może to dobór bohaterów w tym epizodzie, może doświadczenie, w każdym razie bardzo wygodni się to czyta.
    I co więcej, jako czytelnika i wiernego fana, irytuje mnie powolny rozwój akcji, bo już chcę wiedzieć co dalej. Ale rekompensujesz to cudowną narracją i lekkością prowadzenia akcji, więc wybaczam!
    No nie ma się kwa nawet czego czepić, no... :( Weź nie marnuj talentu, napisz książkę autorską i daj do publikacji - miej trochę kasy z tego pisania.
    Tyle.
    Ściskawszy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łomatkobosko!
      To całe szczęście, że ta moja Anna to jednak jeszcze nie jest Mary Sue do potęgi, bo bym chyba umarła, albo ... no nie wiem co, na pewno bym już nie pisała, bo ja marysójek robić nie chcę.
      Ofelia pojawiła się zupełnie niespodziewanie jako metamorfomag, kiedyś byla po prostu Ofelią, ale stwierdziłam, że mógłby się pojawić ktoś jeszcze z umiejętnościami Tonks.
      Nadrobię akcję, obiecuję. Z jednej strony boję się, że będę przeciągała ją w nieskończoność, a z drugiej, że poleci za szybko, więc pewnie jednak trzymam się tej pierwszej opcji.
      Naprawdę jaram się tym, że narrator przypadł do gustu, bo sama nie wiedziałam, czy będzie to w miarę znośne. Ale widzę że jest, więc jest super!

      A co do pisania książki autorskiej - działam, jednak bardzo powoli i spokojnie, bo fabuła jest dość obszerna, podobnie jak czas akcji.

      Oj, no! Obrastam w piórka przy Twoich komentarzach. Weź mnie następnym razem za coś skrzycz, dobrze? Prosim ja Tiebia bardzo, no!

      :*

      Usuń
    2. No to jeśli Off to spontan, to bardzo udany!

      Chętnie bym skrzyczała jakby było jeszcze za co. Wniosek? Za mało się starasz hahhaah, weź napisz coś takiego totalnie z dupy, to wtedy pogadamy :3

      Możesz przeciągać akcję, ja i tak z przyjemnością poczytam nawet o flakach z olejem (ale suchar).

      Mam nadzieję, że podzielisz się kiedyś autorską albo chociaż dasz znać czy jest już do kupienia w empiku :D

      xoxo

      Usuń
  2. Uwielbiam imię Anna ^^. I uwielbiam metamorfomagów, nic więc dziwnego, że opowiadanie to zaciekawiło mnie, tym bardziej, że ff HP to moja ulubiona tematyka ^^.
    Cieszę się, że piszesz o swoich własnych bohaterach. Rok 1994? Chyba jeszcze się nie spotkałam z fickiem dziejącym się w tym roku, zwykle, jesli były o czasach Harry'ego, to o latach 1995-1998.
    Pomysł całkiem oryginalny i styl masz dobry, więc mimo znacznej długości, fajnie się czytało ^^.
    Sorry, że tak krótko, ale jakoś nigdy nie umiem pisać dobrych komentarzy, a nie chcę rozciągać go na siłę ględząc coś trzy po trzy ;PP.
    [marmurowe-serce] [niebieskie-marzenia]

    OdpowiedzUsuń

Za każdym razem kiedy komentujesz, rodzi się jeden jednorożec.