08 września 2012

Rozdział 8 - Między nami


Wiem, że coś miałam powiedzieć na temat nowego rozdziału, ale niestety, zapomniałam.
Jak ktoś znajdzie błędy, to wiadome, proszę wytykać.
____


    W piątkowy poranek, zbudzona jak zwykle wcześniej, Anna siedziała przy stoliku w Salonie Ślizgonów i zawzięcie kreśliła litery na kawałku pergaminu. Bolton podsunął jej pomysł, który warto było wykorzystać. Siedząc więc tak i od czasu do czasu przerywając, by zastanowić się nad następnym słowem, pisała list do swojego dziadka, który zamierzała wysłać z samego rana.
    Po złożeniu podpisu pełnego zawijasów, spojrzała jeszcze raz na dość krótki list i korzystając z faktu, że jest w pokoju zupełnie sama, przeczytała go sobie w myślach.
    Zadowolona z siebie zwinęła list w rulonik, wróciła do sypialni, żeby się ubrać i pobiegła do sowiarni. W drodze na wieżę po upstrzonych ptasimi fekaliami schodach, spotkała jakiegoś Krukona, który wyminął ją, okazując niezwykły pośpiech. Kiedy dotarła na górę, przywołała swoją sowę o jadowitych, żółtych oczach i dwóch białych piórach w lewym skrzydle, przywiązała list do jej nóżki i nakazała podróż do domku na klifie. Poleciła też nękanie, dopóki dziadek nie odpowie na list. Sowa uderzyła piórami o boki, jak żołnierz, który salutuje, po czym wzbiła się do góry, pazurem rozcinając jeszcze skórę na dłoni dziewczyny. Ania nie przejęła się jednak tym zbytnio. Obserwowała przez chwilę jak czarny Generał mknie przez szare przestrzenie nieba, a następnie niknie w ciężkich chmurach. Dziewczyna szczelniej opatuliła się szarym swetrem i zaczęła schodzić z sowiarni. Miała nadzieję, że dziadek udzieli jej dość szybkiej odpowiedzi.

Jednak odpowiedź nie nadchodziła. Ani dnia następnego, ani po tygodniu. Anna odwiedziła sowiarnię, by sprawdzić, czy nie ma tam jej sowy, ale nie dostrzegła Generała wśród chmary innych ptaków. Zrezygnowana, wróciła z sowiarni. Dręczyły ją pytania, a jedyny człowiek, który mógł udzielić na nie odpowiedzi, trywialnie mówiąc, olał ją po całości. Jej humor podupadał regularnie, dopóki w niedzielę wieczorem Bolton nie przypomniał jej, że w we wtorek odbędzie się pierwsze zadanie. Ania, pełna nowej nadziei, wierząc głęboko, że spotka dziadka i tatę, wyraźnie odzyskała dawny rezon i przez całe niedzielne popołudnie przekomarzała się z Boltonem, czasem w dość niewybredny sposób. Chłopak udał w końcu śmiertelnie obrażonego i poszedł do swojej sypialni, a ona została, analizując jeszcze raz ostatni temat lekcji z obrony przed czarną magią.
Wtorkowe lekcje, ku uldze wszystkich uczniów bez wyjątku, zostały skrócone po to, by zdążyli przygotować się do pierwszego zadania.
Anna, już niemal nie rozłączna od pewnego czasu z Boltonem, zaniosła rzeczy do swojej sypialni, przebrała się szybko i wyszła z chłopakiem przed szkołę. Wzdłuż Zakazanego Lasu ciągnęła się olbrzymia zagroda i szereg trybun. Najsmętniej wyglądały dwa niewielkie namioty, przy których kręciło się wiele osób, ustawione na drugim końcu zagrody. Nikt nie wiedział, na czym będzie polegało pierwsze zadanie, ale dziewczyna miała przeczucie, że będzie wyjątkowo niebezpieczne.
Zajęli miejsce na górnych trybunach. Szybko dołączyła do nich Amelia z Tomem. Ofelia, zapewne pod wpływem sugestii Linwooda, usiadła razem z nim i jego kolegami. Uśmiechnęła się do Anny i pomachała jej. Dziewczyna odwzajemniła gest, a patrząc w oczy koleżanki, która teraz miała włosy w kolorze platynowego blondu, nie mogła się oprzeć wrażeniu, że Ofelia płakała. Szturchnęła Boltona w ramię.
     - Ten twój przyjemny kolega, Linwood...
     - Jeśli chcesz spytać, czy pokłócił się z Ofelią, to odpowiem ci, że tak.
    Anna posłała Linwoodowi mordercze spojrzenie, po czym syknęła w kierunku Boltona:
     - Wiesz o co?
     - O życie. - odparł wymijająco. Spojrzała na niego, próbując odczytać z jego twarzy to, co chciał przekazać. Tego, co na niej zobaczyła, nie chciała zrozumieć. Poczuła jedynie do Linwooda jeszcze większą antypatię.
    Nie chcąc myśleć o tym, co może oznaczać tajemniczy zwrot wypowiedziany przez Boltona, wyciągnęła szyję w poszukiwaniu któregoś członka swojej rodziny. Choć trybuny nie były jeszcze zapełnione, nie dostrzegła ani dziadka, ani ojca. Może nie przyjechali z powodu listu?
    Może dziadek nie chciał, bym dręczyła go pytaniami?
    Nie wiedziała, co myśleć.
    W takich chwilach jak ta, czuła w sobie prawdziwy mętlik. Jednak dziś towarzyszyła temu niespotykana wcześniej pustka. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że coś nieodwracalnie zmienia się w jej rodzinie, że to, co znała przez piętnaście lat w jakiś tajemniczy sposób nagle pękło niepostrzeżenie, robiąc delikatny ślad na idealnej rodzinie, a następnie pęknięcie zaczęło się pogłębiać, coraz bardziej i bardziej, zmieniając oblicze rodziny Stewartów, nie angażując jednak w to najmłodszej członkini rodziny.
    Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech, próbując pozbyć się z głowy wszelkich myśli, co nie było jednak wcale łatwe.
    Jakiś czas później trybuny były już wypełnione po brzegi, a w specjalnie przygotowanej loży zjawili się już wszyscy jurorzy. To mogło oznaczać tylko jedno. Za chwilę Turniej Trójmagiczny się rozpocznie. Szum panujący na trybunach, połączony z oczekiwaniem stawał się trudny do wytrzymania.
    Kiedy Anna ponownie rozejrzała się po twarzach i sylwetkach ludzi siedzących na trybunach, miała wrażenie, że gdzieś kilka rzędów niżej, odrobinę bardziej na lewo, siedział jej ojciec. Uważniej przyjrzała się plecom mężczyzny, ale nie była w stanie stwierdzić jednoznacznie, czy faktycznie miejsce to było zajęte przez Antona.
    Nagle wśród zebranej publiczności rozległ się okrzyk przerażenia i wszyscy gwałtownie, jak jeden mąż, odchylili się do tyłu. Na trybunach przez ułamek sekundy zapanowała grobowa cisza.  W tym właśnie momencie przestrzeń przeciął ryk, a w niebo wystrzeliły iskry ognia. Anna oparła się o plecy Toma i podniosła do góry.
    Zanim tłum wrócił do okrzyków, wiwatów i szumu, dziewczyna zdążyła bez przeszkód zobaczyć majestatyczną sylwetkę smoka.
    Miał szarawo-błękitną łuskę, krótki pysk i grzbiet najeżony kolcami. Skórzane skrzydła kładł po sobie i bardzo próbował zerwać się z łańcucha, który przytroczono mu do szyi, jakby był tylko nieco większym i groźniejszym psem. Nie mogła powstrzymać się przed cichym gwizdnięciem z zachwytu.
    Lubiła smoki. Może nie była jakąś specjalną entuzjastką, ale zawsze robiły na niej ogromne wrażenie. Zresztą, na kim nie robiły?
    Jeden z sędziów poinformował zebraną publiczność, że zadaniem uczestników Turnieju będzie przechwycenie złotego jajka, znajdującego się wśród sterty innych, szarych, podobnych do kamieni.
    Anna wyciągnęła szyję i po pewnej chwili dostrzegła owe złote jajo, o którym mówił sędzia. Rozległ się gwizdek, po którym przez dłuższą chwilę nic się nie działo i nagle...
    Do zagrody wszedł pierwszy uczestnik, Diggory.
    Anna ukradkowo spojrzała na Boltona.
    Najwyraźniej nie przeżywał już tak bardzo, że to nie on jest na jego miejscu. Wiwatował razem z tłumem.
    Jednak siedzenie i oglądanie spektaklu było chyba jeszcze gorsze niż przeżywanie tego wszystkiego tam, w zagrodzie. Diggory uwijał się koło smoka jak tylko mógł, transmutował nawet kamień w psa, co okazało się bardzo dobrym i efektownym posunięciem, bo smok zainteresował się hasającym dookoła niego labradorem. Diggory złapał jajo, ale w tej samej chwili smok zorientował się, co jest grane i zionął w jego kierunku pióropuszem ognia. Puchon umknął mu w ostatniej chwili, ale jednak nie bez szwanku. Ogień przypalił mu lekko ubranie i skórę na ręce.
    Następna na arenie pojawiła się ta cała Fleur jakaśtam, Francuzka, która próbowała zaczarować swojego zielonego, wysmukłego smoka. Prawie jej się udało, ale już w następnej chwili zaczęła biegać z płonącą szatą. Dzięki zaawansowanej magii ugasiła pożar i wkrótce ona również zdobyła jajo.
    Trzeci był Krum, którym, jak chyba większość fanów Quidditcha, fascynowali się Amy, Tom i Bolton. Anna czuła się nieco osamotniona, ale nie na tyle, by przeżywać to, że nie interesuje się praktycznie Quidditchem. Do tej pory szkolne rozgrywki oglądała wyłącznie dzięki Vinnie, która zawsze wyciągała ją na mecz.
    Można by powiedzieć, że Krum poradził sobie ze smokiem dość ładnie, gdyby nie fakt, że dźgając go zaklęciem w oko, przyczynił się do dewastacji większości jaj. Udało mu się jednak skraść to złote i czmychnąć z zagrody.
    Kiedy gwizdek rozległ się po raz czwarty i na arenę wkroczył Potter, spora grupa osób z publiczności zaczęła wyć nieprzyjaźnie. Potter jednak nie wyglądał na przejętego. Stał, próbując nie zwrócić na siebie uwagi czarnego smoka z ogonem naszpikowanym wielkimi kolcami, który wykonywał najbardziej niespokojne ruchy ze wszystkich smoków.
    Stał i najwyraźniej na coś czekał...
    – Ciekawa taktyka – mruknął z ironią Bolton. - Może liczy na to, że jak wszystko do tej pory, uda mu się złapać jajo cudem...   
    Anna spojrzała na niego. Choć głos miał podszyty ironią, na jego ustach nie błąkał się uśmieszek o podobnym charakterze. Był spokojny. Bardzo spokojny. Natomiast tłum czekał w napięciu na następny krok Tego, Który Przeżył.
    Doczekali się.
    Ale w jakim stylu!
    Potter wskoczył na miotłę, która nagle pojawiła się obok niego. Tłum wpadł w zachwyt. Chłopak wyczyniał cuda w powietrzu, jakby właśnie rozgrywał kolejny mecz Quidditcha, a nie mierzył się z groźnym smokiem.
    Jego występ był jednak tym najkrótszym. Wywiódł smoka w pole, zmusił go do podniesienia się na tylne, umięśnione nogi, a sam, wykorzystując najbardziej dogodny moment, runął w dół jak strzała, chwycił złote jajo i wylądował z dala od źródła potencjalnego zagrożenia. Tłum wył i wiwatował i nawet niektórzy Ślizgoni, powszechnie raczej wrogo nastawieni do Cudownego Chłopca, nie mogli się oprzeć i nie klaskać wraz z tłumem.
    Bolton prychnął pod nosem, ale nie skomentował wyczynu Pottera żadnym słowem. W tym momencie jego repertuar komentarzy nagle się wyczerpał.
    Rogogona wyprowadzono z ogrodzenia, a sędziowie, po ocenieniu ostatniego uczestnika i podliczeniu punktów zgodnie uznali, że pierwsze miejsce zajmują ex equo Potter i Krum. Tłum szalał z radości, gwizdał, klaskał, wył i wydawał z siebie inne nieartykułowane odgłosy, które brzmiały tak, jakby tłum był jedną, potworną istotą.
    Pierwsze zadanie dobiegło końca.
    Publiczność wreszcie zaczęła się rozchodzić.
    Pierwszymi, którzy opuścili trybunę było dwoje Ślizgonów, Puchonka i Krukon. Jednak tylko jedno z nich zostało przy wyjściu, w pewnej odległości, wyszukując wśród tłumu dwóch, lub chociażby jednej znajomej twarzy.
    Zobaczyła ją dopiero po bardzo długiej chwili, kiedy trybuny opuściła już ponad połowa zgromadzonych na nich ludzi. Wysoki, nieco przygarbiony mężczyzna o trójkątnej twarzy kroczył obok kogoś, z kim rozmawiał i śmiał się wesoło.  Ojciec wyglądał inaczej, niż wtedy, gdy widziała go ostatni raz, a przecież było to zaledwie nieco ponad dwa tygodnie temu. Jego cera nieco się poprawiła, oczy błyszczały.
    Teraz też dopiero stwierdziła, że mężczyzna, którego widziała na trybunach, był naprawdę jej ojcem. Ta sama szata z tłoczonym w gobelinowy deseń kołnierzem, który tak rzucił jej się w oczy.
    W następnej chwili zobaczyła osobę, z którą szedł i przeżyła wstrząs, ponieważ u jego bok nie kroczył dziadek, którego się tam spodziewała, a tajemnicza, rudowłosa kobieta, którą widział po raz pierwszy w życiu. Opowiadała coś z przejęciem Antonowi, mimowolnie łapiąc go w pewnym momencie za nadgarstek. To nie spodobało się dziewczynie. Czując nagły ból gdzieś w okolicy żołądka, stanowczym krokiem podeszła w kierunku ojca.
–    Cześć, tato! - zawołała nieco zbyt energicznie, ściągając na siebie kilka spojrzeń.
    Mężczyzna zatrzymał się i przestał śmiać. Spojrzał na córkę tak, jakby w ogóle zapomniał, że istnieje i że ryzyko ich spotkania w tym miejscu jest dość wysokie. Po chwili jednak jego oczy zabłysły, jakby odzyskał pamięć, a jego twarz rozpromienił uśmiech. Przytulił córkę do siebie, a następnie pocałował ją w czoło. Dziewczyna odsunęła się od niego zdecydowanym gestem i spojrzała spode łba na stojącą obok rudowłosą kobietę. Ta również przestała się śmiać, ale ten stan zapanował u niej na stałe. Anton podążył za wzrokiem córki i natychmiast przedstawił jej towarzyszącą mu kobietę.
–    Och, Aniu, poznaj, to moja koleżanka z pracy, Virgunia Spos.
    Kiedyś, wracając do domu wieczorem, spotkałem moją ukochaną stojącą pod blokiem i rozmawiającą z nieznanym mi mężczyzną. Nie wyobrażałem sobie niczego złego, ponieważ wierzyłem mojej ukochanej całym sercem. Naturalnie, przedstawiła mi go jako swojego najlepszego kolegę z pracy. Nie przytoczę jego imienia, ponieważ dziś nie jest ono już ważne, ale to właśnie on jest dziś ojcem jej dzieci.
    W świadomości Anny do tej pory błądził tylko cień podejrzenia, że w jej rodzinie coś się zmienia. Wciąż pamiętając opowieść Toma (nie wiedziała, czy kiedykolwiek o niej zapomni), dopowiadała sobie coraz to nowe historie. Nie chciała tego, ale w niektórych momentach umysł działa niezależnie od naszej woli. Dlatego też teraz, z historią Toma w pamięci i przeświadczeniem o zmianach, nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że rzeczona Virgunia nie jest jedynie koleżanką z pracy.   
    Widząc, że córka nie wierzy w tą opowieść do końca, Anton postanowił jakoś działać.
–    Chciałem przyjechać z dziadkiem, ale w ostatnich dniach jakoś niedomaga. Kazał cię również przeprosić za to że nie odpisuje. Nie ma siły trzymać pióra w dłoni. Mama spędza u niego większość czasu...
–    A ty większość czasu spędzasz z Virgunią, tak?
    Miała w nosie to, że nie jest miła. To nie był moment na tak szeroko rozwiniętą u niej kulturę osobistą. Czuła, że nie panuje nad sobą, a uczucie to potęgowane było przez wrażenie, że nie panuje nad swoim życiem.
    Ojciec spojrzał na nią z prawdziwym niezrozumieniem, a Virgunia w irytujący sposób wydęła wargi. Najwyraźniej żenowała ją cała ta scena.    
    Czy ojciec mógłby wybrać sobie takie rude coś, rozczarowany i zniechęcony przez matkę? Co wtedy widziała w jego oczach? Coś, co ją przeraziło. Coś, czego nigdy w nich nie widziała. Może to właśnie było to? Wstyd przed tym, że ukrywał swoją kochankę?
    Sama nie wiedziała, skąd te myśli wzięły się w jej głowie, ale w pewnym momencie, gdy człowiek zbyt długo roztrząsa jakiś temat, nie jest już w stanie logicznie myśleć.
    Anton złapał córkę za ramię i odszedł z nią na bok.
    W międzyczasie trybuny opustoszały całkowicie, a ekipa odpowiedzialna za przygotowanie zadania zaczęła, kolokwialnie mówiąc, zwijać manatki.
–    Kochanie, o czym ty mówisz?
–    Nie podoba mi się ta kobieta – burknęła Anna, czując złość wobec ojca.
–    To tylko znajoma z pracy. Zapytaj o to mamę, jeśli chcesz. Zna Virgunię. Przez pewien czas pracowała w Archiwum Aurorów.
    Anna uważnie obserwowała twarz ojca. Szukała najmniejszej oznaki kłamstwa. Zbyt szybkiego mrugnięcia. Przygryzienia warg. Ucieczki oczami w inną stronę.
    Nie znalazła niczego, co dowiodło by kłamstwa Antona.
    Zamiast tego widziała twarz spokojną, pełną dobroci, choć w tym momencie poważną. Twarz człowieka, którego znała i kochała i który był najbliższą jej osobą. Skapitulowała. Zarzuciła mu ręce na szyję i przylgnęła mocno do niego.
    Chciała się rozpłakać, ale nie miała na to odwagi. Było jej wstyd, że posądziła ojca o podobny występek. Na dobrą sprawę, jak mogła choćby pomyśleć o tym, że Anton byłby w stanie zostawić Donnę? Kochał ją i każdy jego gest przemawiał miłością i oddaniem. Taki człowiek, jak jej ojciec nie mógłby zniszczyć jej rodziny.
–    Proszę cię, nie zostawiaj mamy.
    Jej głos był cichy, drżący, zduszony, ale nie płaczliwy. Wyrzuciła z siebie to, co ją bolało, chciała w jednym zdaniu zamknąć wyjaśnienie całej sytuacji, strach przed ewentualnym spełnieniem się frazy, prośbę, by mądrzejsi i starsi postąpili jak na mądrzejszych i starszych przystało.
    Ojciec na chwilę wstrzymał oddech. Przytulił ją mocniej do siebie. Zrozumiał. Była tego pewna. Zawsze rozumiał i widział więcej, niż ludzie dookoła i teraz również wiedział, co chciała mu przekazać. Wciąż dziecięcy ból i obawy.
–    Nigdy jej nie zostawię, kochanie. Ani ciebie. Przyrzekam.
    Odsunął się od córki i uśmiechnął do niej ciepło.
–    Jak podobało ci się pierwsze zadanie?
    Dziewczyna ukradkiem otarła łzę. Widziała, że Virgunia przygląda im się ze znudzeniem. Najwyraźniej bardzo chciała się już stąd wydostać, albo chociaż odzyskać kolegę, z którym tak dobrze jej się rozmawiało. Nie czekając na odpowiedź córki, Anton dodał:
–    Na pewno najbardziej widowiskowe. Reszta nie będzie już tak fascynująca podczas oglądania.
    Widząc jednak, że córka wciąż przygląda się nieufnie rudowłosej kobiecie, ojciec pochylił się w jej stronę.
–    Virgunia ma twarz jak ryba, nieprawda?
    Dziewczynka odruchowo zaczęła chichotać. To, co wyszeptał jej ojciec do ucha niewątpliwie było dość bliskie prawdzie. Mała, nieco wydłużona do przodu twarz, nadmuchane usta wymalowane czerwoną szminką, okrągłe, lekko wypukłe oczy, mały, zawinięty nosek. Gdyby miała skrzela na szyi, ciężko byłoby odróżnić ją od ryby.
–    Kocham cię księżniczko. Powodzenia w szkole.
    Anton wyprostował się, puścił jej oczko, po czym odwrócił się w stronę kobiety. Ta prawie natychmiast uśmiechnęła się zaczepnie, a następnie oboje ruszyli w kierunku Hogsmeade.
    Ania jeszcze przez dłuższą chwilę śledziła kobietę spojrzeniem, dochodząc do wniosku, że jeśli ktoś tu na kogoś "leciał", to na pewno nie był to Anton, a ten przerośnięty szczupak.
    Dużo spokojniejsza, niż przez kilka ostatnich dni, ruszyła w kierunku zamku.
    Powinna wstrzymać swój rozszalały umysł na wodzy. Anton nigdy nie zostawiłby Donny dla takiego karpia.
    I mam prawdziwą przyjemność zgodzić się w tym momencie z Anną. W odróżnieniu od mężczyzny, którego żoną jest teraz moja ukochana, Virgunia Spos nie prezentowała sobą niczego więcej, oprócz szeroko pojętego wścibstwa i plotkarstwa.

    **

    Przez resztę dnia Annie ani na chwilę nie udało się złapać Vinnie.
    A to się gdzieś śpieszyła, a to przepadła jak kamień w wodę. Na kolacji nie było jej w ogóle. Był za to Linwood, który najwyraźniej w ogóle nie przejmował się absencją, dotąd zawsze mu towarzyszącej, ukochanej. Rozmawiał zbyt głośno i zbyt hałaśliwie ze swoimi kolegami i nie zorientował się nawet, że Anna raz po raz posyła mu wściekłe spojrzenia.
    Od dłuższego czasu sądziła, że Linwood nijak ma się do Vinnie, ale teraz, choć nie wiedziała dokładnie co stało się powodem kłótni, była tego całkowicie pewna.
    Zjadła kolację w pośpiechu, choć dziś wyjątkowo nie musiała ignorować spojrzeń obcokrajowca, po czym, nie tłumacząc się nawet Boltonowi, wyszła z Wielkiej Sali. Miała nadzieję, że znajdzie Vinnie w Salonie Ślizgonów.
    Jednak kiedy tam dotarła, pokój był pusty. Zrezygnowana i w jakiś sposób również zrozpaczona, zaklęła pod nosem i powlokła się do sypialni.
    Choć nie zrobiła dzisiaj niczego nadzwyczajnego, a nauki również nie było zbyt wiele, czuła się niezwykle ociężała i miała wrażenie, że ktoś pod powieki nasypał jej piasku.
    Nacisnęła wężową klamkę przytroczoną do ciężkich drzwi, do których zdobiona klamka za nic w świecie nie pasowała i stanęła w nich lekko zaskoczona. Na łóżku, zwinięta w kłębek, leżała Vinnie.
    Anna szybko zamknęła drzwi i usiadła obok dziewczyny.
    Ta drgnęła nerwowo i podniosła się do góry, nieudolnie ocierając z twarzy łzy, najwyraźniej chcąc je ukryć. Spojrzała wystraszona na Annę.
–    Co ty tu robisz? - bąknęła, z nutą niezadowolenia w głosie.
–    Mieszkam – odparła dziewczyna, przyglądając się jej twarzy. Oczy miała podpuchnięte i zaczerwienione. - Jak długo płakałaś? - spytała, nieświadomie przygryzając dolną wargę.
    Vinnie obróciła się do niej plecami i zaczęła związywać jasne włosy w kucyk. Podczas tej czynności Anna zauważyła, że koleżanka musiała wziąć już prysznic, bo jej włosy były mocno wilgotne. Na sobie też nie miała już szaty, a złudnie do niej podobną koszulę nocną. Nawet na niej jakiś krawiec (nie amator) wyhaftował order domu.
–    Skąd ci przyszło do głowy, że płakałam? - burknęła jeszcze bardziej niezadowolona.
    Anna pokręciła głową. Vinnie, często-gęsto, wymagała wręcz anielskiej cierpliwości. Zwłaszcza wtedy, kiedy próbowała wmówić światu, że wszystko z nią dobrze, podczas, gdy leciała na dno.
–    No dobra, Vinnie. Powiedz mi, co ten dupek zrobił.
–    Nie mów tak o nim – szepnęła, zwieszając bezradnie głowę.
–    Masz rację. Dupek, to za mało.
–    Aniu... - zaczęła niepewnie, ale wciąż siedziała nieruchomo, ze zwieszoną głową.
    Dziewczyna czuła, że Vinnie chce coś powiedzieć, chce wyrzucić z siebie żal, ale nie potrafi. Coś ją blokuje. Coś, czego nie potrafi obejść.
–    Ofi, posłuchaj. Wiem, że o coś pokłóciłaś się z tym skretyniałym troglodytą, bo Bolton jest cholernym skarżypytą, ale na tyle przyzwoitym, że nie opowiedział o co chodziło. Ja natomiast mam dziś tak głęboko zasady kultury i dobrego wychowania, że spytam cię po raz kolejny – co ten bezmózg zrobił?
    Ofelia spojrzała na nią przez ramię; na jej ustach czaił się lekki uśmiech, ale nie pozwoliła na to, by pojawił się na nich w pełni. Zamiast tego, znów zwiesiła głowę i milczała. Nie potrafiła się otworzyć. Wiedziała, że tego potrzebuje. Wiedziała, że na Annę może liczyć jak na nikogo innego. Teoretycznie, tylko ją tak naprawdę miała. Dlaczego więc, do diabła, nie potrafiła się otworzyć?
    Wzięła głęboki oddech. Strzępy myśli ułożyły się nagle w jedność, pozwalając dojść jej do głosu.
–    Widzisz, Herkules, on... spotyka się z inną dziewczyną. Młodszą od nas o rok. Wiem o tym, widziałam ich ostatnio na drugim piętrze, niedaleko męskiej łazienki. Myślał, że o niczym nie wiedziałam...
–    Od kiedy?... - Anna spróbowała wpaść jej w słowo. Vinnie natychmiast podchwyciła temat.
–    Och, od dłuższego czasu. Ignorowałam to, bo... bo naprawdę mi na nim zależy. Tylko dlatego. Nie wyobrażam sobie, jak mogłabym być z kimś innym... wiem, może uznasz to za chore żale skierowane nie wiadomo do kogo, ale po prostu... mam dość. Dziś wszystko mu wygarnęłam. Wiesz jak zareagował? Stał i śmiał się. Och, kochanie, przecież chyba nie wierzysz w to, co mówisz? Jak mógłbym cię zdradzić?! - Vinnie dość dobrze przedrzeźniała Linwooda. Anna uśmiechnęła się nieznacznie do siebie, ale prawie natychmiast znów stała się poważna. - Wiesz, i ja głupia dalej mu wierzę. Chociaż widziałam wszystko na własne oczy... dalej chcę się oszukiwać, wmawiać sobie, że jednak jestem ślepa...
–    Vinnie... - zaczęła Anna. Przemierzyła łóżko i przytuliła się do pleców dziewczyny.
    Coś w młodej mistrzyni zmieniania wyglądu pękło, bo nagle zaczęła szlochać tak żałośnie, iż zdawało się, że czekała na to od dłuższego czasu. Odwróciła się w stronę Anny i przylgnęła do niej mocno, mocząc jej szatę włosami i łzami płynącymi obficie po policzkach. Anna głaskała ją po plecach i kołysała lekko, niczym matka tuląca swoje małe dziecko do snu. Następne słowa były już tylko wyrwanymi z kontekstu zdaniami.
–    Co się stało, że wygarnęłaś mu dopiero dziś?
    Vinnie nie odpowiedziała natychmiast. Postanowiła to zrobić raz a dobrze, w momencie, w którym się wypłacze i uspokoi. Trwało to dłuższą chwilę. Anna miała nadzieję, że koleżanki z dormitorium dadzą im jeszcze czas i nie wpadną zaraz, jak po ogień.
–    Od miesiąca namawia mnie do tego, żebyśmy zaczęli się kochać.
–    Ale przecież się kochacie. Ty go kochasz – to było jak grom z jasnego nieba.
    Pierwsza myśl czystego umysłu. Naiwna, nierozumiejąca jeszcze swojego znaczenia. Nie rozumiejąca tak naprawdę, o co chodziło Vinnie, jaki sens miało wypowiedziane przez nią zdanie. O swojej pomyłce, czy raczej naiwności, Anna zorientowała się dopiero po chwili.
–    Chodziło mu o miłość fizyczną. O coś, czego ja nie jestem w stanie mu jeszcze dać. - Dziewczyna czknęła lekko, po czym spojrzała na Annę.
    Ta siedziała z poważną miną, ale w jej wnętrzu gotowała się wściekłość. Gdyby nie duma, jaką czuła na myśl o postawie Vinnie, pewnie wybiegłaby teraz z sypialni i nie patrząc na konsekwencje, rozerwała Linwooda na drobne kawałki.
–    Zostaw go – powiedziała twardo. Może nawet zbyt twardo.
    Vinnie przyglądała jej się z niezrozumieniem.
–    Mam go zostawić? Jak? Powiedz mi tylko jak mam sobie poradzić bez niego?
–    Masz mnie, do cholery! - w ostatniej chwili powstrzymała się przed wrzaśnięciem – w tej szkole jest mnóstwo fajnych chłopaków. Co prawda większość poza Slytherinem, ale nie jesteś skazana na tego kretyna do konca życia. Proszę cię, zostaw go...
    I tak samo jak wcześniej ojca, tak teraz, z tą samą naiwnością i strachem prosiła Vinnie. Różnica polegała na tym, że Antona prosiła o pozostanie, a ją o odejście. Vinnie otarła błyszczące od łez policzki i zamyśliła się, odwracając wzrok od Anny. Kiedy znów na nią spojrzała, jej mlecznobiałe oczy płonęły pewnością.
–    Masz rację. Zrobię to. Choćby jeszcze dziś. Ale proszę, bądź przy mnie.
–    Oczywiście!
    Vinnie poderwała się z łóżka i wsunęła bose stopy w kapcie. Po chwili obie dziewczyny wyszły z sypialni i ruszyły w kierunku Salonu. Będąc już na korytarzu słyszały donośny śmiech Linwooda. Anna miała nadzieję, że nie ma z nim Boltona. W innym przypadku jego też musiałaby udusić.
    To, co zobaczyły, zaskoczyło jednak je obie.
    Linwood, w towarzystwie dwóch kolegów, i dziewczyny, która siedziała mu na kolanach, siedział na kanapie i prawił z nimi wesoło. Anna spojrzała na przyjaciółkę. Ta wyglądała na zdruzgotaną, ale mocno zaciśnięte szczęki utwierdziły ją w przekonaniu, że wykona ten krok.
    Obie ruszyły w kierunku wesołej ekipy Linwooda i Anna dziękowała komukolwiek za to, że nie ma wśród nich Boltona. Kiedy Vinnie zatrzymała się przed chłopakiem, ten nawet nie próbował udawać, że między nim, a siedzącą mu na kolanach dziewczyną nie ma chemii.
    Anna nie wiedziała, co Herkules w niej widział. Z urody była bardziej nijaka niż urodziwa, włosy miała brązowe, kręcone, oczy ciemne i o podłużnym kształcie, szeroko rozstawione, nos płaski i wąskie usta. Wyglądała bardziej na leniwca, niż atrakcyjną dziewczynę, ale najwyraźniej właśnie to podobało się Linwoodowi. A może po prostu była łatwiejsza niż Ofelia? Tego Anna nie wiedziała. Wiedziała natomiast, że to jeden z najtrudniejszych momentów w życiu Vinnie.
–    Zrywam z tobą – warknęła. Koledzy Herkulesa, a także Leniwiec zaczęli chichotać. Główny zainteresowany spojrzał na nią tak, jakby oszalała.
–    Kochanie, gorzej się czujesz? Myślałem, że już wszystko sobie wyjaśniliśmy...
–    Nie, nie wyjaśniliśmy – rzuciła, posyłając mu nienawistne spojrzenie – możesz sobie chodzić z tą wywłoką oficjalnie, bo już nie jesteśmy razem.
    Przez chwilę Herkules przyglądał się Vinnie tak, jakby jej nie wierzył. Później jego spojrzenie sugerowało, że najchętniej zabił by ją. Następnie, ku zaskoczeniu Anny, skierowało się w jej stronę i również sugerowało, że zabiłby ją z czystą przyjemnością. Poprosił Leniwca, żeby zszedł mu z kolan, na co dziewczyna zrobiła obrażoną minę. Wstał. Pochylił się w stronę Anny i prawie niesłyszalnie powiedział coś, co zmroziło jej krew w żyłach.
–    To ty ją do tego namówiłaś, co, suko? Możesz być pewna, że nie masz już życia. Nie, dopóki jestem w szkole.
    Umysł Anny znów zadziałał irracjonalnie, nie tak, jak reagował zawsze. Zamiast przestraszyć się groźby chłopaka, przestąpiła z nogi na nogę i bez zmrużenia powieki, wysyczała przez zęby, zanim umysł zdążył ją zablokować:
–    Może to spojrzenie działa na pierwszoklasistów, ale ja mam gdzieś twoje groźby. Tknij mnie albo Vinnie, a obiecuję, że urwę ci to, co sprawia, że twój głos jest tak straszny.
    Odepchnęła go od siebie, złapała Vinnie za dłoń i ruszyła z nią do sypialni. Nogi jej drżały, a umysł analizował to, co właśnie przed chwilą powiedziały jej usta, czując, że wygrała jakąś ważną bitwę spośród wielu, jakie rozegrały się między nią, a Linwoodem. Herkules zawsze był tym, z którym, oprócz Malfoya, miała na pieńku. Z tą różnicą, że Malfoy był tylko tchórzliwym kretynem, a Linwood, jeśli chciał, naprawdę potrafił wyrządzić krzywdę.
    Tej nocy jednak obie dziewczyny poczuły ulgę. Choć Vinnie wylała z siebie jeszcze wiele łez, nim udało jej się wreszcie zasnąć, to obie zasypiały ze świadomością, ze jutro może być już tylko lepiej.

3 komentarze:

  1. Dzisiaj krótko będzie, bo robota czeka eh.
    Wprowadziłaś w zasadzie motyw totalnie, nazwijmy to, mugolski - Anna widzi ojca z jakąś kobietą, kobieta jakoś się dziwnie mizdrzy do jej ojca, więc Anna dedukuje, że pewnie coś jest na rzeczy. I też mi się w tym momencie pojawił przed oczami Tom i jego dramat rodzinny... W sumie to ciekawie by było, gdyby i ona i Tom mieliby taki sam problem. Eee... To znaczy to zabrzmiało jakbym była jakąś sadystką i wspierała rozbijanie rodzin oO Dobra nieważne, nie było tematu.
    Krótko opisany zacny popis Pottera. W sumie wiesz co bym chciała przeczytać kiedyś u Ciebie? Stosunek głównej bohaterki do Pottera właśnie, a jak nie, to chociaż jakąś głębszą konfrontację Boltona z Cedrickiem Diggorym. To mogłoby być ciekawe. Nie chcę niczego narzucać, ale z drugiej strony to mnie też ciekawi, bo bądź co bądź, prowadzisz fabułę w czasach Harry'ego, więc moja ciekawska natura domaga się informacji o podejściu Anny, Ślizgonki z Węża rodem, do właśnie tych bohaterów typowo Rowlingowych.
    Aaa i znowu typowo 'mugolski' problem umiejscowiony w Hogwarcie... Swoją drogą - bardzo mi się podoba ujęcie Vinnie, która nie chciała się oddać tamtemu dup*owi. Z tym się zmagają normalne nastolatki, a u Rowling z kolei było w zasadzie nie do pomyślenia, że młode czarownice też mogą mieć takie problemy, bo autorka nigdzie (a przynajmniej ja nie pamiętam) nie wspomina o tego typu problemach. Dobrze ujęłaś oba tematy (ten z ojcem i tą 'rybą' tez) w magicznym świecie, no. :)
    "Tknij mnie albo Vinnie, a obiecuję, że urwę ci to, co sprawia, że twój głos jest tak straszny." czyli co, bo nie kumawszy xD?

    Naturlich, czekam na więcej ;)

    xoxo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam za błędy językowe i powtórzenia - matma odmóżdża. </3

      Usuń
    2. A więc, a więc - to wygląda tak, że jak chłopak przechodzi mutacje, to jest to w powodowane przez testosteron, który wytwarzany jest w jądrach. A więc, to jądra ma mu panienka Stewart urwać. ;)
      Nie chciałam izolować się od mugolskiego świata mugolskich problemów. A zresztą, czy i w magicznym świecie nie mogą się dziać tak niemiłe rzeczy? Rowling pokazała czarodziejów jako społeczeństwo odizolowane od świata nie-magicznych. Ja robię to na odwrót, o! ;D
      Miło mi, że jednak nie ma masakry tępą łyżką i przeżyłaś to cuś. :D

      Ja tam błędów nie zauważyłam, ale skoro mówisz że są... no cóż. Oj, znam ja przypadki królowej matmy. Znam jeszcze przypadki mordercy polskiego, który daje tydzień na każdą lekturę, ale trza spiąć pośladki i iść dalej. :D


      Ucałowawszy. :*

      Usuń

Za każdym razem kiedy komentujesz, rodzi się jeden jednorożec.