05 lutego 2013

Rozdział 11 - Odpowiedź

Biorę krytykę na klatę.
Rozdział z zaskoczenia. Zarówno was jak i mnie.
Na końcu informacja od narratora, która powinna wytłumaczyć wam zgryzy, jakie możecie odczuć podczas czytania. Proszę betować w trakcie, z łaski swojej.

________





   
    Ostatniego wieczoru przed balem, Ania podjęła jedyną słuszną według siebie decyzję. Wpisała się jako ostatnia na listę osób opuszczających zamek na przerwę świąteczną, po czym poszła spakować swoje walizki. Nie pożegnała się z nikim, bo nie czuła takiej potrzeby. Z drugiej strony w jakiś sposób bała się, że przyjaciele spróbują ją zatrzymać.
    W niektórych momentach żałowała, że nie przyjęła zaproszenia Dragunova, czy któregokolwiek z innych chłopców, proponujących jej swoje towarzystwo na balu. Liczyła jednak na to, że to Bolton zaprosi ją na bal i zasypiając ostatniego dnia w zamku była już całkowicie przekonana o tym, że to na niego liczyła przez cały ten czas.
    Mówi się jednak trudno i żyje się dalej.
    Nie chciała być samotna w ten wieczór, więc wyprosiła u profesora Snape'a możliwość powrotu do domu. Nie musiała go długo namawiać, gdyż i on był przeciwny podobnym uroczystościom w placówce, której głównym zadaniem było edukować, a nie zabawiać.
    Choć początkowo stwierdziła, że nie poinformuje rodziców o swojej decyzji, to po chwili stwierdziła jednak, że nie będzie wiedziała jak dostać się do domu, jeśli żaden z przedstawicieli jej rodziny nie wyjdzie jej naprzeciw.
    Napisała więc natychmiast po spakowaniu ubrań do walizki sowę do ojca.
    Miała nadzieję, że dotrze do niego na czas.
       
    *

    Kiedy wysiadła na magicznym peronie w Londynie, nie od razu zauważyła swojego ojca. Choć nie było na nim tłumu, dłuższą chwilę zajęło jej dostrzeżenie jego osoby opartej o barierkę z rękami w kieszeniach ciemnego płaszcza.
    On też nie odrazu ją dostrzegł.
    Można by zaryzykować stwierdzenie, że dojrzeli się mniej więcej w jednym momencie.   
    Anton ruszył w kierunku córki, przywołując na twarz swój radosny uśmiech. Grymas ten sprawił, że dziewczyna, w głowie której podczas podróży naplotło się mnóstwo głupstw, poczuła się lepiej.
    Ojciec przytulił ją mocno i pocałował w czoło.
-    Kiedy wysłałaś sowę? - zapytał, biorąc do ręki kufer córki. Ruszyli oboje w kierunku magicznego przejścia na mugolski peron. Ania poprawiła szalik i mocniej naciągnęła czapkę na uszy.
-    Wczoraj wieczorem – odpowiedziała obojętnie.
-    Przyszła dzisiaj rano – oznajmił ojciec.
    Wzięli głęboki oddech, by po chwili znaleźć się po drugiej stronie. Ania obserwowała mijanych ludzi. Anton natomiast skupił się na córce.
-    Coś się stało? - zapytał troskliwie.
    Dziewczyna wzruszyła ramionami.
-    Nic szczególnego.
-    To dlaczego nie zostałaś w zamku? Przecież dzisiaj bal...
-    Tato... - Ania zatrzymała się i spojrzała z lekkim wyrzutem na ojca.
    Anton przez dłuższą chwilę przyglądał się córce. Chciała, żeby dał jej spokój. Nie miała ochoty na rozmowy o przyczynach decyzji, którą podjęła. Jeszcze nie teraz. Na chwilę obecną chciała wrócić do domu, założyć ulubioną, czerwoną bluzę z futerkiem w środku i zakopać się pod koc przy wesołym huku kominka.
    Ruszyła do przodu.
    Po chwili ojciec dołączył do niej.
-    Dziadek bardzo się ucieszył – oznajmił, chcąc jakoś zmienić temat. - Powiedział, że tak strasznie się za tobą stęsknił, a jeszcze ta sprawa z jego ostatnim złym samopoczuciem i to, że tak bardzo liczył, że zobaczy cię podczas pierwszego Turniejowego zadania....
    Anton mówił bez ładu, ale dziewczynie to nie przeszkadzała. Na myśl o tym, że zobaczy dziadka i będzie mu mogła zadać nurtujące ją pytania poczuła się jednocześnie zmartwiona i szczęśliwa.
    Opuścili z Antonem stację i ruszyli chodnikiem, mijając ludzi, którzy nie zwracali na nich uwagi. W pewnym momencie Anton pociągnął córkę za rękę. Znaleźli się w pustym zaułku, w którym stały dwa duże śmietniki i z których dość mocno śmierdziało.
-    Przygotuj się do teleportacji.
    Mężczyzna mocniej ścisnął jej dłoń, po czym na raz, dwa trzy obrócił się na pięcie, ciągnąć za sobą w wir córkę. Dziewczyna zamknęła oczy, nie chcąc oglądać kręcącego się świata.
    Ania nie lubiła teleportacji łącznej i była przekonana, że raczej nie polubi teleportacji pojedynczej.
    Dziewczyna wylądowała mocno na nogach, czując ból w łydkach. Prawą rękę wciąż ściskała na kufrze, lewą w uścisku trzymał jej ojciec. Otworzyła oczy.
    Aportowali się w dobrze znanym jej miejscu. Przed nią znajdowały się pomalowane na zielono, zbite z desek drzwi do ogrodowego magazynku. Pod sobą, w odróżnieniu od zasypanej śniegiem drogi do Hogsmeade miała zmarzniętą, lekko ośnieżoną ziemię.
    Ojciec puścił jej dłoń.
    Dziewczyna kichnęła, po czym odwróciła się.
    Teraz przed sobą zobaczyła tył własnego domu i Antona, który już otwierał furtkę prowadzącą do ogrodu. Gdyby było lato, weszli by przez przeszklone drzwi salonowe, ale ponieważ Donna zamordowała by ich oboje, gdyby zobaczyła plamy błota na podłodze w swoim czystym salonie, musieli wejść od frontu.
    Ania ruszyła za ojcem, ciągnąć za sobą kufer. Wyminęła go i wyszła na wąską ulicę zastawioną po obu stronach samochodami różnej marki i typu.
    Sąsiad z naprzeciwka wyglądał przez okno, zaalarmowany być może przez dziwny huk. Uznawszy jdnak, że wydobył on się z parkującego właśnie na podjeździe sąsiada z domu obok, już miał zamiar zniknąć z okna, gdy Ania mu pomachała.
    Odwzajemnił gest i uśmiechnął się do dziewczyny.
    Sąsiedzi lubili ją, choć narzekali między sobą, że ta cudowna dziewczynka tak rzadko bywa w domu.
    Anton kiwnął głową sąsiadowi, na co ten odpowiedział identycznym gestem.
    W każdą niedzielę Anton grał z panem Burrowsem i swoim sąsiadem z boku, panem Cunnighamem w bilarda w swoim pokoju gier.
    Pan Cunnigham, który właśnie zaparkował na własnym podjeździe (nie, zęby kiedykolwiek zaparkował na cudzym podjeździe), wysiadł właśnie z samochodu i zawołał do Antona:
-    Cześć Anton! Widzę, że córeczka wróciła na święta. Kocha jeszcze staruszków, co?
    Anton uśmiechnął się szerzej, zatrzymując się w połowie drogi do drzwi. Ania, choć wcale nie musiała tego robić, również się zatrzymała. W tym samym czasie z samochodu wysiadła pani Cunnigham, długonoga wielbicielka joggingu, opatulona płaszczem i grubym szalikiem.
-    Na to wygląda – odparł uśmiechnięty mężczyzna, posyłając troskliwie spojrzenie córce. Pani Cunnigham pomachała im obojgu.
-    Donna w domu? - kobieta miała ciepły, przyjemny głos.
    Anton wzruszył ramionami.
-    Ostatnio ma dużo pracy w szpitalu, ale powiem jej, że o nią pytałaś, jak wróci...
    Pożegnali się z sąsiadami i oboje ruszyli do domu. Mężczyzna otworzył drzwi, wpuścił córkę do środka, zapalił światło i zatrzasnął je za sobą.
    Ania momentalnie poczuła zapach ciepłego ciasta.
    Ktoś był w kuchni. Szybkie kroki w kierunku drzwi i kiedy się uchyliły, dziewczyna zobaczyła swojego dziadka, uśmiechnietego od ucha do ucha.
-    Aniu, skarbie! - zawołał, podszedł do niej i wziął ją w objęcia. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że przyjechałaś na święta!
-    Ja też się cieszę! - odparła uradowana, uśmiechnięta od ucha do ucha, gdy tylko dziadek wypuścił ją z objęć.
-    Chodź, na pewno jesteś głodna! - oznajmił i pociągnął ją za rękę. Nim zdążyła coś powiedzieć, uprzedził ją ojciec.
-    Tato, pozwól jej zdjąć buty i płaszcz.
    Dziadek nie przestawał przyglądać się wnuczce z radością, gdy dziewczyna zdejmowała buty i odwieszałą płaszcz na haczyk.
    Następnie Ania poszła za dziadkiem do kuchni, a Anton zajął się transportem kufra do jej pokoju.
    Ania usiadła przy stoliku w drewnianej kuchni i z czułością oglądała meble znanego jej tak dobrze pomieszczenia. Nos nie omylił jej w osądzie.
    Na szafce faktycznie stało ciasto.
-    Zrobiłem je specjalnie dla ciebie. Twój ulubiony torcik czekoladowy.
    Postawił przed nią talerz z dwoma wielkimi kawałkami ciemnego ciasta. Nie czekając na widelczyk, zaczęła je skubać palcami. Uwielbiała jeść palcami. Lubiła czuć jak jedzenie dzieli się pod jej palcami, lubiła jego dotyk i ciepło. Oczywiście, wszystkiego nie mogła spożywać w ten sposób, ale to co się dało zawsze jadła używając rąk. Jednak tylko w domu pozwalała sobie na taką swawolę. W szkole i innych miejscach płynnie posługiwała się sztućcami.
    Dziadek postawił przed nią kubek z gorącą herbatą, po czym sam usiadł z takim samym naprzeciw niej i przyglądał jej się z uwagą. Po chwili do kuchni wszedł Anton.
-    Proszę, jak dziadek rozpuszcza swoją wnusię – zażartował, przechodząc przez kuchnię i zatrzymując się przy czajniku. - Ciasta jej piecze, herbatkę robi...
-    Przecież was, starych koni rozpieszczać już nie będę – odparł uśmiechnięty, odsuwając jedną ręką krzesło od stołu, tak, aby Anton mógł na nim usiąść.
    Mężczyzna po przygotowaniu sobie słabej kawy zajął miejsce obok niego.
    Ania skrzyżowała nogi na krześle i siedziała przy stole po turecku, zgarbiona, obie łokcie opierając o blat stołu.
-    No, to dlaczego poświęciłaś bożonarodzeniowy bal na rzecz rodziców i mnie? - zapytał niespodziewanie dziadek.
    Ania spochmurniała nieświadomie. Wbiła spojrzenie nieco powyżej talerza, w blat jasnego stołu i mechanicznie przeżuwała kawałek ciasta, z podobną mechanicznością bawiąc się drugim, trzymanym w palcach.
    Dziewczyna miała przed sobą dwie najbardziej zaufane osoby na świecie. Wiedziała, że na tych dwóch mężczyznach może polegać jak na żadnych innych na świecie.
    Tylko czy ci dwaj mężczyźni powinni dowiedzieć się o trzecim, na którym po raz pierwszy się zawiodła, choć niczego przecież nie mogła od niego oczekiwać.
-    No dobrze, powiem wam. Ale proszę, nie oceniajcie nikogo.
Mężczyźni wymienili spojrzenia i jednocześnie przyrzekli, patrząc Ani w oczy, że nie osądzą nikogo.
-    No dobrze – westchnęła, nieco uspokojona.  - Chodzi o to, że nie chciałam iść sama na ten bal. I nie, nie o to chodzi, że nikt mnie nie zaprosił – dodała szybko, widząc, że ojciec najprawdopodobniej zamierza coś powiedzieć. - Zaprosiło mnie wielu chłopaków. Niektórzy byli fajnie, niektórzy nie, ale nie o to chodzi. To głupie, ale cały czas miałam nadzieję, że zaprosi mnie ktoś wyjątkowy....
-    Córeczko... - zaczął Anton, ale Ania postanowiła kontynuować, choć nie było to łatwe.
    Nie patrzyła na nich. Bardziej interesował ją kawałek ciasta na talerzu leżącym przed nią, niż ich spojrzenia i miny.
-    Chodzi o to, że ten, na którego liczyłam tak bardzo, po wielu latach samotności nagle znalazł sobie dziewczynę... i to tuż przed balem...
    Nie rozumiała dlaczego te słowa sprawiły, że posmutniała, ale powstrzymała się przed łzami. Połknęła kawałek ciasta, chcąc skupić się na czymś innym. Mężczyźni przed nią trwali w milczeniu. W pewnym momencie ojciec wstał po to, by kucnąć obok niej.
    Dziewczyna spojrzała na niego. Anton uśmiechał się do niej przyjaźnie.
-    Aniu, wiem, że jesteś rozczarowana. Powinnaś mu wybaczyć. Jestem pewien, że nie był świadomy tego, żę tak bardzo na niego liczyłaś...
-    Tato, to tylko mój przyjaciel...
-    Wiem, wiem. Właśnie dlatego tak cię to zabolało. Jednak z drugiej strony, nie powinnaś się na niego gniewać do końca życia...
    Pogłaskał jej dłoń. Dziewczyna kiwnęła głową, na znak, że rozumie, co ojciec chce jej powiedzieć. W odpowiedzi mężczyzna uśmiechnął się mocniej.
    Wstając, ucałował czubek głowy Ani, po czym wyprostował się i dziarskim tonem oznajmił:
-    Jeśli pozwolicie, pójdę na kwadrans do Roberta.
    Anton położył różdżkę na blacie stołu, pogłaskał córkę po głowie, Liama klepnął w ramię, po czym wyszedł z kuchni zamykając za sobą drzwi. Chwilę później Ania widziała przez okno, jak ojciec przecina zaśnieżony trawnik i kieruje się w stronę domu Cunnighamów.
    Ania postanowiła wykorzystać tę chwilę i gruntownie przepytać dziadka o swoją rodzinę.
    Podrapała palcem wskazującym żółtą doniczkę ze storczykiem, stojącą na parapecie okna, a następnie odsunęła talerz z ciastem na bok i położyła ręce na jasnym, sosnowym stole.
-    Dziadku, mogę o coś zapytać?
    Mężczyzna przełknął ostatni łyk herbaty, po czym wstał od stołu i podszedł do umywalki.
-    Jasne Aniu. Pytaj o co chcesz.
    Dziewczyna odwróciła się w jego stronę. Choć na początku planowała od razu przejść do rzeczy, to jednak teraz postanowiła podejść do tematu okrężną drogą.
-    Dlaczego nie było cię na pierwszym zadaniu Turnieju?
    Mężczyzna umył kubek i odstawił go na metalową suszarkę, po czym podszedł do ciasta i najprawdopodobniej zaczął zastanawiać się, do czego je przełożyć.
-    Bardzo źle się czułem. Mama mówi, że to ze stresu, ale przecież ja niczym się nie stresuje... mówi, że mam ciężki serce.
    Po tych słowach spojrzał na Anię i uśmiechnął się blado. Dziewczyna poczuła gulę rosnącą gdzieś w żołądku i ześlizgującą powoli się na jego dno.
-    Ale teraz jest lepiej? - zapytała ściśniętym głosem.
-    Och, zdecydowanie lepiej – odparł raźno, otwierając szafkę wiszącą i wyciągając z niej plastikowy pojemnik z okrągłą podstawką. Następnie zdjął przykrywkę i zaczął powoli przekładać ciasto na zielony talerz.
-    Świetnie – oznajmiła Ania, oddychając z ulgą. - Dziadku, pamiętasz mój wypadek?
-    Nawet mi dziecko nie przypominaj... - oświadczył, spoglądając na nią ze strachem.
-    Nie, dziadku, chodzi mi tylko o to, co powiedział profesor Dumbledore. Pytałam cię o to w liście, który do ciebie napisałam. Pamiętasz?
    Liam zwlekał z odpowiedzią. Przełożył wreszcie ciasto na talerz, po czym zamknął je i postawił na samym końcu szafy narożnej.  Następnie usiadł przy stole i badawczo przyjrzał się wnuczce.
-    Aniu, rozumiem twoje obawy, dlatego powiem ci prawdę, a przynajmniej to, co uważam za prawdę.
    Serce dziewczyny przyśpieszyło. Splotła palce i wychyliła się nieco w stronę dziadka.
-    Moja prababcia była wężousta. Pochodziła ze starego rodu czarodziei, u których wężoustość była bardzo chlubną umiejętnością.
-    Ale... przecież ty nie jesteś wężousty... ani mama. A pochodzicie z tej linii...
    Dziadek na te słowa zaśmiał się wesoło.
-    Cóż za określenia, moje dziecko!
-    Dziadku, wytłumacz mi, bo nie rozumiem, dlaczego ja jestem wężousta, a wy nie...
-    Wiesz co? Czasem mi się wydaje, że twoja mama jest bardzo wężousta. Zwłaszcza wtedy, kiedy tak syczy na twojego tatę...
    Zaśmiali się oboje.
    Wreszcie dziewczyna poczuła się lepiej. Potrzebowała ich bliskości. Byli dla niej jak antidotum na wszelkie smutki. Wyjrzała przez okno. Dziadek rozsiadł się na krześle.
-    Wiesz, myślę że to po prostu sprawa dziedziczenia. Padło akurat na ciebie. Nie przejmuj się jednak tym. To nic złego, kochanie.
    Liam powiedział właśnie to, czego obawiała się dziewczyna. Wężoustość była zła. Wszyscy dookoła tak mówili. Wężouści byli czarnoksiężnicy i tylko oni.
-    Żadna umiejętność nie czyni nas złymi. Złymi czyni nas to, jak te umiejętności wykorzystujemy. Pamiętaj.
    Dziadek wstał, zabrał jej kubek i ponownie ruszył w stronę umywalki.
    Nagle Ania poczuła się śpiąca. Najedzona, rozgrzana i posiadająca odpowiedź na nurtujące ją pytanie oraz w znacznie lepszym humorze stwierdziła, że z czystym sumieniem może się położyć. Powiedziała więc dziadkowi dobranoc, wyszła z kuchni, następnie wspięła się po schodach i skierowała się do końca korytarza. Złapała klamkę i pchnęła drzwi do swojego pokoju. Ręką odszukała włącznika, po czym włączyła światło i rozejrzała się po pomieszczeniu. Nic tu się nie zmieniło od kiedy opuściła ten pokój pierwszego września. W rogu stojącego naprzeciw wejścia lóżka wciąż siedział wielki, włochaty misiek, którego dostała od dziadka na swoje czternaste urodziny. Szafka była niedomknięta, na jej drzwiczkach wisiała koszula, na biurku pod oknem leżały poskładane koperty, a na wiklinowym, półokrągłym fotelu leżały jeszcze krótkie spodnie od piżamy.
    Ściany wciąż były malinowe, podłoga dalej drewniana z czarnym, włochatym dywanem pośrodku.   
     Jedyną nową rzeczą, jaka pojawiła się w jej pokoju, była posrebrzana choinka wykonana z szyszek, wykonana jak co roku przez panią Wyatt z końca ulicy i sprzedana za sumę pięć funtów, które w całości która miały wspomóc biedne rodziny.
    Ania podeszła do dużej szafy, zabrała z jednej z półek kolorową piżamę z żyrafą na prawej nogawce długich spodni i przebrała się w nią, składając ubranie w którym przyjechała na fotel.
    Następnie zapaliła lampkę nocną, później zaciągnęła nieco zasłonę na oknie, zgasiła duże światło, sięgnęła po różdżkę, którą zostawiła w ubraniu na fotelu, schowała ją do szuflady w szafce nocnej i w końcu wskoczyła do łóżka, zakrywając się kołdrą w czarno białej poszewce po sam czubek głowy.
    Wysunęła jeszcze na chwilę rękę spod niej, by zgasić lampkę.
    W pokoju momentalnie zrobiło się ciemno.
    Ania odkryła głowę i przez chwilę wpatrywała się w sufit.
    Później jednak odwróciła się twarzą do ściany i dotykając jej chłodnej powierzchni, zdążyła jeszcze zapytać samą siebie, co teraz robią jej przyjaciele w zamku i niespodziewanie zasnęła.


______


Ps. od Narratora:
Może was dziwić ta mugolowacizna w domu Stewartów, ale nie zapominajcie, że mieszkają przecież na osiedlu, gdzie pełno jest mugoli, a sami państwo Stewart, zwłaszcza Anton są bardzo towarzyscy, przebywając więc w domach sąsiadów nauczyli się korzystać ze sprzętów mugoli. Poza tym nie ograniczają się tylko do swojego świata czarodziei. Uważają, że mugolskie sprzęty są niezwykle przydatne.


1 komentarz:

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń

Za każdym razem kiedy komentujesz, rodzi się jeden jednorożec.