23 sierpnia 2012

Rozdział 7 - Mały test na odwagę

Po chwilowej nieobecności i cudownego braku łączności ze światem zewnętrznym, opalona na delikatne acz stylowe złoto, Anta Mercure powróciła z wielkich wojaży i pierwszą czynnością po przespanej nocy jest dodanie tego oto rozdziału. Wena - jest. Pomysły - są. Jest wszystko. Czyli wyjazd mogę zaliczyć do udanych. Teraz czeka mnie tylko jeszcze rozpakowanie walizki, co jest gorsze niż pakowanie...
Co do samego odcinka - mam nadzieję, że sprostałam, że nie przegięłam zbytnio z tym lub z tamtym. To jednak leży już w waszej opinii. :)
Nie przedłużając, zapraszam na rozdział!

___


    Następne dwa dni dziewczyna spędziła w szpitalu, gdzie oprócz odwiedzin rodziców doczekała się także odwiedzin roztrzęsionego dziadka Liama. Mężczyzna wziął wnuczkę w objęcia i przez bardzo długą chwilę z nich nie wypuszczał. Kiedy jednak wreszcie uznał, że Ani nic nie grozi, uwolnił ją i spojrzał na nią tym swoim przejmującym spojrzeniem, które sprawiło, że łzy stanęły jej w oczach. Kiedy rozmawiali, a robili to naprawdę długo, dziadek jakby celowo omijał temat wypadku, za co dziewczyna w jakiś sposób była wdzięczna.
    Po tych dwóch dniach, Donna doszła do wniosku, że stan córki poprawił się na tyle, że może wrócić do szkoły, choć jeszcze przez najbliższy czas będzie musiała kontrolować swoje zdrowie. Nie chcąc jednak, by co chwilę wracała do szpitala, zadeklarowała, że szkolna pielęgniarka zostanie poinstruowana odnośnie działań w wypadku ewentualnego pogorszenia się samopoczucia dziewczyny.
    Anna nie protestowała. Bardzo chciała wrócić do szkoły, bo choć spędziła tu tylko dwa dni, miała wrażenie, jakby była tu już całe lata. Czuła się jednak na tyle dobrze, że angażowanie w jej życie pielęgniarki uważała za zbyteczne, ale Donna, powstrzymując się od komentarza, spiorunowała ją spojrzeniem. Matka miała rację. Nawet, jeśli tylko ona tak uważała.
    Anna czuła jednak, że powrót do szkoły może nie być tak łatwy i przyjemny, jakby tego chciała. Chociaż wiedziała, jak została wytłumaczona jej nieobecność na lekcjach, to nie wiedziała, czy ktoś widział, jak Hagrid wniósł ją do szkoły, ani czy o całym zdarzeniu wiedzą już uczniowie, a zwłaszcza jej przyjaciele.
    Żaden z nich jej nie odwiedził, ale nie miała o to żadnych pretensji. Dziwnym trafem, wcale nie chciała ich odwiedzin. Potrzebowała czasu na przemyślenia, a tych, choć dotyczących jednej rzeczy, było naprawdę sporo.
    Wciąż nie potrafiła zrozumieć, dlaczego to przydarzyło się właśnie jej. Przecież na lekcji było znacznie więcej uczniów. Dlaczego wąż zaatakował dopiero wtedy, gdy lekcja się skończyła, a jedyną osobą, która jej towarzyszyła, był Hagrid? Do kogo należał również głos, jeśli nie do węża? I w jaki sposób go zrozumiała, skoro jak powiedzieli jej rodzice, prawdopodobieństwo, że któryś z jej przodków był wężousty, oscylowało na granicy zera?
    Spytała o to mamę, gdy ta przyszła ją odwiedzić podczas codziennego, wieczornego obchodu. Twarz Donny, do tej pory prezentująca brak jakichkolwiek reakcji, przeciął dziwny grymas. Odpowiedziała coś o tym, że sama nie wie, jak to możliwe, ale że czasem tak się zdarza.
    Dziewczyna obserwowała swoją mamę i właśnie wtedy zadała sobie pytanie, które nie przyszło jej do głowy w dniu, w którym tu trafiła. Dlaczego Donna zaczęła traktować córkę jak zło konieczne? Nie, żeby kiedyś była specjalnie uczuciowa i wylewna, ale uśmiechała się częściej, a kiedy mówiła, robiła to zazwyczaj dość optymistycznym tonem. Teraz natomiast sprawiała wrażenie, że spoglądanie i rozmowa z członkami rodziny przychodzi jej z prawdziwym trudem. Raz chciała zapytać o to tatę, ale w jego spojrzeniu czaiło się coś takiego, co ją przestraszyło i kazało odpuścić.
    Miała nadzieję, że to nagłe zniechęcenie do córki wynika tylko z tego, co jej się przydarzyło, a powściągliwość wynikała z głębokiego strachu, lub innych, mniej czy bardziej zrozumiałych uczuć rodzicielskich.
    Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że od kiedy wyjechała z domu do szkoły, w jej rodzinie coś zaczęło się zmieniać, a ona powinna przygotować się na uderzenie. Wyobraziła sobie, że jej rodzice się rozstają. Z kim powinna mieszkać, skoro oboje tak kochała? Wybór mógł wydawać się dość prosty. Kochający, uczynny, pogodny ojciec, czy poważna, chłodna matka, kochająca córkę na swój niezrozumiały sposób?
    Na samą myśl łzy stawały jej w oczach, więc kiedy matka zwolniła ją ze szpitala, przyjęła to z niezwykłą ulgą.
     - Kocham cię, mamo.
    Donna spojrzała na nią bardzo uważnie, spokojnie, z pewną rezerwą. Ścisnęła usta. Kiedy dziewczyna myślała już, że kobieta nie odpowie, ta wydusiła z siebie.
    - Ja Ciebie też.
    Dziewczyna sypnęła zielonym proszkiem na palenisko kominka i zanim świat zawirował, a ona ruszyła w podróż brytyjskimi kominkami, udało się jej jeszcze uchwycić spojrzenie matki i nowe, niewidziane w nim jeszcze uczucie, jakim był ból.
    Wyleciała z kominka nogami do przodu, uderzając plecami o podłogę i tracąc całkowicie oddech. Przez dłuższą chwilę nie potrafiła wyostrzyć spojrzenia. Słyszała natomiast kroki. Lekkie, głośne, niewątpliwie kobiece.
    - Cukiereczku, nic ci nie jest?
    Cukiereczku?
    Obraz wrócił do normy. Oddech również. Anna rozejrzała się zdezorientowana dookoła. Była w Skrzydle Szpitalnym i to nie ulegało żadnym wątpliwościom. Metalowe łóżka z białym materacem i białą pościelą, wysoka sala, olbrzymie, gotyckie okna, zapach charakterystyczny dla miejsca, w którym leczono, a przynajmniej pomagano. Madame Pomfrey, z dość niespodziewaną jak na nią siłą, złapała ramię dziewczyny i pomogła jej podnieść się ziemi. Anna wyprostowała plecy, krzywiąc się  nieco z bólu i złapała oddech.
Ty jesteś Anią Stewart, tak?
    Mimowolnie kiwnęła głową. Pani Pomfrey posadziła ją szybko na łóżku, a następnie podała coś, co nie pachniało zbyt przyjemnie, nakazując to wypić. Chcąc nie chcąc, wypiła płyn duszkiem, krzywiąc się tak, jakby właśnie kazano jej wypić ropę, i ze wstrętem oddała kubek pielęgniarce. Madame marudziła jeszcze przez chwilę, ale w końcu pozwoliła jej odejść.
    Był czwartek, a na zegarze, wiszącym nad drzwiami Skrzydła Szpitalnego, wskazówki sugerowały, że wkrótce nastąpi pora lunchu. Anna chciała pójść do Wielkiej Sali, ale po wypiciu gęstej cieczy czuła, że jeśli tylko jej język dotknie jakiejś potrawy, to ona natychmiast zwymiotuje. Postanowiła więc oszczędzić sobie tej dość oczywistej kompromitacji i bezsilnie zeszła do lochów. Zanim jednak trafiła do Salonu, gdzieś wyżej rozdzwonił się dzwonek i prawie natychmiast wąski korytarz wypełnił się ludźmi.
    Ktoś zbyt zaaferowany rozmową ze znajomym wpadł na Annę. Dziewczyna zachwiała się mocno, ale udało jej się nie upaść. Winowajca tego zdarzenia spojrzał na nią. Prawie natychmiast obie pary oczu rozszerzyły się znacznie i w obu pojawiło się to samo zaskoczenie.
    Amy zarzuciła ramiona na szyję Anny i przywarła do niej mocno. Jednak w następnej chwili odsunęła się od niej i zaczęła krzyczeć na cały tunel.
    - Gdzieś ty się do cholery podziewała, co? Jak mogłaś zniknąć nie informując nikogo?! Wiesz jak się o ciebie martwiliśmy?! Myśleliśmy z Tomem, że Ofelia coś wie, a tymczasem ty jak kamień w wodę! Przepadłaś!
    Choć mijający ich uczniowie zwracali uwagę na przyjaciółki, to jakoś żadna z nich za bardzo się tym nie przejęła. Do czasu, kiedy zwabiony okrzykami Amelii, wyłonił się z klasy profesor Snape. Spojrzał uważnie na swoją podopieczną.    
    - Stewart, do mnie, natychmiast!
    Amy zbladła i zamilkła automatycznie, po czym odmaszerowała niezwykle szybkim krokiem, jakby ktoś to właśnie na nią nawrzeszczał, a nie na odwrót. Nie chciała mieć jednak do czynienia z profesorem eliksirów więcej, niż było to konieczne.
    Anna, z ciężkim sercem, wkroczyła do klasy, zamykając za sobą drzwi. Snape zatrzymał się przed swoim biurkiem, a następnie odwrócił w jej kierunku. Wciąż uważnie przyglądał się swojej uczennicy.
Oboje chcieli coś powiedzieć, ale żadne z nich nie wiedziało, jak ubrać myśli w słowa. Pierwszy przełamał się Severus.
    - Chyba czujesz się już dobrze, skoro mama wypuściła cię z Munga?
    Widziała, jak jego spojrzenie spływa po jej twarzy, zatrzymuje się na dłuższą chwilę gdzieś na prawym ramieniu, a następnie znów powraca, by zatrzymać się na jej oczach. Nieco zmieszana, odparła wysokim głosem, który nie należał do niej.
    - Tak, jest w porządku.
    Severus kiwnął głową, ale nie odpowiedział. Oboje byli skrępowani tą dość dziwną sytuacją, chociaż żadne z nich nie rozumiało do końca przyczyny.
    - Czy to wszystko, profesorze?
    - Gdyby coś się działo, chciałbym, abyś mnie o tym poinformowała.
    Teraz to ona kiwnęła głową.
    - Oczywiście, profesorze.
    - Możesz odejść. Uważaj na siebie.
    Znów kiwnęła głową. Odwróciła się, gotowa odejść. Popchnęła drzwi sali i w momencie, w którym już prawie zniknęła na korytarzu, obróciła twarz w stronę mężczyzny i powiedziała to, co jako pierwsze przyszło jej na myśl, kiedy wchodziła do klasy.
    - Dziękuję, że uratował mi pan życie.
    Pyk.
    Bańka, napełniona skrępowaniem pękła niespodziewanie. Mężczyzna spojrzał na nią życzliwiej, a jej samej wydało się, że jego policzki pokryły się delikatnym, ceglastym rumieńcem.
    - To zasługa Hagrida. Gdyby cię nie przyniósł do zamku, pewnie...
    Profesor na chwilę zawiesił głos. Dziewczyna dokończyła więc za niego.
    - Nie rozmawialibyśmy ze sobą, prawda? Nie musi pan się bać wymawiać przy mnie tego słowa. Umarłabym. Zdaję sobie z tego sprawę. Dlatego jestem wdzięczna. Panu i Hagridowi.
    Severus wyglądał tak, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nagle się rozmyślił, bo burknął tylko:
    - Znikaj stąd.
    Dziewczyna nie śmiała ignorować jego polecenia. Zamknęła drzwi klasy i poszła w kierunku swojego domu. W Salonie Ślizgonów było prawie pusto, ale żadna z obecnych tam osób nawet nie zwróciła na nią uwagi.
    Czasem w naszym świecie jest tak, że umiera ktoś, kogo znały miliony ludzi na całym świecie. Wtedy ludzie, dla których zmarły był idolem, łączą się w bólu. W cieniu śmierci wielkich zawsze pozostają ofiary, które nigdy nie zrobiły niczego wielkiego i nie zdobyły przez to wielkiej sławy, ale dla kogoś były całym światem. Ich śmierć widzą jednak nieliczni.
    Anna poczuła lekkie ukłucie w okolicy serca, kiedy w jej głowie pojawiła się myśl, że nawet gdyby umarła, nikt nie zauważyłby, że jej zabrakło.
    Powoli podreptała do sypialni, sprawdziła plan zajęć, spakowała swoją torbę i wyszła z Domu Węża, kierując się w stronę Wielkiej Sali. Jak zawsze panował w niej harmider, a im bliżej się jej było, tym stawał się coraz większy. Wkroczyła powoli do Wielkiej Sali, odszukała spojrzeniem Ofelię i niepostrzeżenie zajęła miejsce obok niej.
    Obściskując się z Linwoodem zauważyła ją dopiero po dłuższej chwili. Bolton natomiast, który najwyraźniej zapomniał już o swojej furii zbyt przejęty zniknięciem przyjaciółki, przytulił ją mocno do siebie i nie chciał wypuścić z objęć. Chwilę później dołączyła do niego Ofelia. Żadne z nich o nic nie pytało, co było dobrą stroną charakteru ludzi, żyjących w Slytherinie. Pilnuj swojego nosa. Nie bądź wścibski. Jeśli ktoś będzie chciał się otworzyć, to znajdzie na to czas i miejsce.
    Dopiero w objęciach przyjaciół poczuła, jak bardzo jest słaba. Chciała udawać silną, ale nie potrafiła i nie zważając na to, ze siedzi przy jednym stole z Malfoyem, zaczęła płakać w miękką szatę Boltona, bezgłośnie, bezboleśnie, bez drżenia.
    Odsunęła się delikatnie od chłopaka. Ten prawie natychmiast wytarł łzy z jej policzka, nalał soku do kielicha i podał. Przyjęła go z ulgą na twarzy i wypiła łapczywie, tak, jakby nie piła od dawna. Usiadła prosto, spoglądając raz na Boltona, raz na Ofelię. Oboje mieli nadzieję, że odezwie się słowem, ale ona milczała.
    W pewnej chwili czarnowłosa Ofelia syknęła i zakryła usta dłonią. To, niestety, przyczyniło się do reakcji ludzi siedzących dookoła. Anna natychmiast zaczęła grać; nałożyła sobie na talerz jedzenie i choć miała przed tym pewne opory, zabrała się do konsumpcji.
    - Co ty masz na szyi? - spytała Vinnie szeptem, wprost do jej ucha.
    Anię zdjął zimny dreszcz. Spojrzała na dziewczynę, która jeszcze trzy dni temu miała turkusowe włosy, a dziś już czarne i bezgłośnie odparła.
    - Opowiem wam. Później. Po lekcjach.
    Ofelia przytaknęła. Ania powtórzyła informację Boltonowi, a następnie wróciła do jedzenia. Była tak zajęta sama sobą, że nawet nie czuła chmurnego spojrzenia, które znów w niej utkwiono.


**

    Listopadowe popołudnie było niezwykle chłodne. Wiatr dął od północy, wydymając żagle okrętu z Durmstrangu i hałasując wśród drzew w Zakazanym Lesie. Jedynym miłym akcentem w pogodzie był fakt, że słońce trzymało się jeszcze na niebie i grzało leciutko.
    Późno jesienna aura nie odstraszyła jednak piątki ludzi przed wyjściem na zbrązowiałe już błonia. Można by powiedzieć, że spacerując tak, łapali ostatnie promienie słońca. Tak też w istocie było, ale to bardzo przy okazji. Mieli zupełnie inny cel, a tym celem była chuda, ciemnowłosa dziewczyna, idąca dokładnie pośrodku, opatulona w szary, gruby sweter, który na ostatnie święta podarowała jej babka z Kanady. Był za duży i gryzł niemiłosiernie, ale na takie chłodne popołudnia i straszliwe mrozy był wręcz idealny.
    Anna, trzymając pod lewe ramię Boltona i pod prawe Toma, szła, opowiadając wszystko od początku, co w tym momencie oznaczało „od feralnej lekcji Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami”, aż do momentu powrotu do szkoły dzisiejszego ranka. Ofelia próbowała ukryć łzy, które stanęły jej w oczach, gdy dowiedziała się, że przyjaciółka zniknęła zaraz po tym, jak ona odmaszerowała wściekła do Skrzydła Szpitalnego. Wstydziła się łez. Wszyscy mogli płakać. Cały świat dookoła, ale nie ona.
    Amy natomiast zawodziła tak, jakby to wszystko przytrafiło się jej, a nie najlepszej przyjaciółce. Jednak kiedy ktoś jest nam tak bliski, odczuwamy za niego i to ani trochę nie zależy od nas.
    Dlatego właśnie Anna trzymała pod ręce mężczyzn. Uważała, że są silniejsi. Że złapali by ją, gdyby teraz przyszło jej do głowy upaść.
    Podzieliła się z nimi wszystkimi swoimi obawami i lękami, ale żadne z nich nie potrafiło odpowiedzieć na pytanie, dlaczego usłyszała głos węża. Przypomniała sobie, że wpadła na pomysł, jak mogła sprawdzić swoją domniemaną wężoustość, ale nie podzieliła się nim z całą czwórką. Wybrała jedną osobę. Tylko jedna się do tego nadawała. Ufała im wszystkim, i wszystkim oddałaby swoje życie, gdyby zaszła taka potrzeba, ale w tym momencie potrzebowała tylko jednego z nich.
    Wrócili do zamku na kolację i tam jak zwykle wszyscy wrócili na z góry upatrzone pozycje. Ofelia zajęła się pogawędką z Linwoodem, jakby chcąc pokazać, że niezbyt przejęła się losem przyjaciółki, choć tak naprawdę przejęła się nim dogłębnie. Anna wykorzystała sytuację, która nadarzyła się sama.
    - Potrzebuję cię dzisiejszej nocy.
    Bolton spojrzał na nią bardzo wymownie.
    - Przyznam szczerze, że spodziewałem się takiej propozycji nieco wcześniej.
    Uderzyła go z pięści w ramię, ale uśmiechnęła się. Bolton ukazał swoje zęby w pełnej krasie. Chciał, żeby się uśmiechnęła i udało mu się tego dokonać.
    - Naprawdę cię potrzebuję. Chcę coś sprawdzić. Coś, co dotyczyło naszej wcześniejszej rozmowy.
    Chłopak popatrzył na nią uważnie, po czym powoli przytaknął. Chwilę później szturchnął Anię ramieniem, a na jego ustach błąkał się złośliwy uśmieszek.
    - Ten twój bułgarski przystojniak znów szuka cię wzrokiem.
    - Co?...
    Znalazł. Dokładnie w tym momencie, w którym Anna wychyliła się, by rozejrzeć się wzdłuż stołu.
    Po raz kolejny gapił się na nią bez cienia zażenowania. Po chwili, w której krzyżowali się spojrzeniami, Bułgar wrócił do jedzenia tego, co akurat nałożył sobie na talerz. Dziewczyna mocno zacisnęła szczęki.
    - Jeszcze raz spojrzy choćby w tym kierunku, a publicznie wydrapię mu oczy!
    Warknęła zirytowana, wpychając sobie do ust całe ciastko z kremem budyniowym. Bolton dusił w sobie chichot, przez co spurpurowiał na twarzy. Anna obdarzyła go mocnym uderzeniem w żebra. Chłopak zakrztusił się, ale przynajmniej przestał się śmiać.
    Dziewczyna dobrze wiedziała, że jeśli chce skrócić bezczelne zakusy tego bułgarskiego chłopaczka, będzie sobie go musiała wypożyczyć. Jednak jeszcze dziś miał spokój.
    Najwyraźniej w jakiś telepatyczny sposób pojął groźbę Anny, bo do końca uczty nie spojrzał na nią ani razu.

    Kiedy wrócili zmęczeni do Salonu Ślizgonów, przez długą chwilę siedzieli przed kominkiem i rozmawiali o największych bzdetach, o jakich można było tylko rozmawiać. Bolton na zmianę z Linwoodem wspominali poprzednie lata edukacji, nienawidzili Pottera, przerzucili między sobą kilka odznak na których co chwilę pojawiało się POTTER CUCHNIE, zostawiając sobie dwie, kokietowali siedzące z nimi dziewczyny, każdy tą, która mu przypadła. Oczywiście Bolton znów zaczepiał Annę. Dziewczyna odpowiadała mu od czasu do czasu to bardziej, to mniej ciętą ripostą i obserwowała Linwooda. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Ofelia wybrała właśnie jego. Mogła wybierać spośród wszystkich chłopców z wszystkich domów, a wybrała właśnie tego dwa lata starszego przygłupa, który ciągle tulił ją do siebie, a kiedy z nią rozmawiał, traktował ją z wyższością, choć inteligencją sięgał jej ledwie kostek. Nie odzywała się jednak. To było życie i wybór Ofelii. Wątpiła co prawda w to, że Ofelia będzie z nim do samego końca (i chwała jej za to!), ale mimo wszystko było jej szkoda, że marnuje sobie życie już teraz.
    - Oj, Bolton, znajdź sobie wreszcie dziewczynę, bo zaczynasz mnie męczyć.
    Mruknęła sennie Anna, rozsiadając się wygodniej na kanapie. Chłopak prychnął oburzony, po czym wstał i oznajmiając, że idzie poszukać jakichś kociaków, co to sobie łażą nocami po korytarzach, opuścił towarzystwo. Godzinę później większość osób zdecydowała się udać do sypialni, ale ich trójka ciągle siedziała na kanapie.
    Po następnej godzinie, kiedy Anna już zaczęła przysypiać na sofie, Linwood zarządził ewakuację do łóżek. Ofelia przyjęła to z ulgą, natomiast Anna nagle się przebudziła. Musiała czekać na Boltona. Nie ważne, o której wróci. Musi na niego czekać, muszą sprawdzić czy to, co powiedział Dumbledore jest prawdą.
    Nawet nie wiedziała, kiedy zaczęła drzemać. Delikatny dotyk na policzku momentalnie ją obudził. Wystraszona, otworzyła oczy i spojrzała na siedzącego obok chłopaka. Nawet w nikłym świecie kominka bez problemu rozpoznała twarz Boltona.
    - No, to do czego byłem ci potrzebny w nocy?
    Dziewczyna usiadła prosto i rozejrzała się dookoła. Pokój wspólny, nie licząc naturalnie ich, był całkowicie opuszczony. Na dłuższą chwilę utkwiła spojrzenie w srebrnych naczyniach stojących na kominku, po czym spojrzała na chłopaka.
    - Umiesz wyczarować najzwyklejszego węża, prawda?
    Spojrzał na nią zaskoczony.
    - Węża? Po tym wszystkim?
    Odruchowo dotknął dłonią dwóch czerwonych blizn tuż na zagięciu, pomiędzy jej szyją a barkiem. Pamiątka po spotkaniu z tą bestią. Blizny są dobre. Uświadamiają nam, że przeszłość zaistniała, że to nie tylko wytwór naszej wyobraźni, choć czasem tak byłoby łatwiej.
    - Muszę sprawdzić, czy to, co mówił dyrektor jest prawdą, rozumiesz?
    Skrzywił się, podniósł z sofy i ruszył w kierunku korytarzy prowadzących do sypialni. Kiedy Ania myślała, że zostawi ją w momencie, w którym potrzebowała jego pomocy, zatrzymał się, odwrócił w jej stronę i wyciągnął różdżkę z wewnętrznej kieszeni szaty. Wypowiedział formułę i po chwili na środku Salonu wylądował niewielki, zielony wąż, z trójkątnym łbem i białą plamą między oczami. Ania, wciąż siedząc na sofie, podniosła się na kolana i spojrzała uważnie na sunącego po ziemi węża. Wyglądało na to, że nie za bardzo wiedział, skąd się tu wziął. Skupiła swoje myśli wokół tego śliskiego gada, w wyniku czego mocno zacisnęła powieki.
    Jeśli mnie rozumiesz, połóż się i nie ruszaj. Nic ci nie grozi.
    Otworzyła oczy. Nic. Wąż dalej pełzł w jej stronę.
    Źle to robię.
    Skarciła siebie w myślach. Spojrzała uważnie na węża i powtórzyła formułkę.
    Znów nic.
    - Może powinnaś się odezwać?
    Spytał Bolton, widząc, że Anna nie robi żadnego postępu w potyczce z wężem. Spojrzała na niego spode łba, ale tym razem wiedziała, że ma rację. Spojrzała jeszcze raz na węża, który był już prawie pod sofą, skupiła się i powiedziała:
     - Zatrzymaj się.
    Z jej ust nie wypłynęło jednak ani jedno ludzkie słowo. Cienki, ledwo słyszalny szept, będący sykiem, dotarł tylko do niej, węża i Boltona, którego oczy przybrały nagle rozmiar spodków od filiżanek. Wąż wykonał jeszcze dwa ruchy i zastygł niczym martwy. Anna spojrzała na niego zdumiona, a następnie przeniosła to spojrzenie na przyjaciela. Chłopak zdążył otrząsnąć się z pierwszego szoku. Machnął różdżką a brzydki gad rozpłynął się w powietrzu. Spokojnym krokiem podszedł do Anny.
     - Nie wierzę - mruknęła. Jej twarz była blada, pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu. - Jak mogę być wężousta, skoro nikt w rodzinie nie jest?
     - Może twoja mama się pomyliła? Może sama nie wie, że w jej rodzinie jest ktoś wężousty? Jeśli tak cię to nurtuje, to napisz do dziadka. Może on będzie coś wiedział.
Jeśli Bolton próbował podsunąć jej rozwiązanie, to niewątpliwie właśnie mu się udało. Usiadł obok niej i objął ramieniem.
     - Nie odwrócisz się ode mnie? - jej głos był przytłaczająco smutny.
     - Zwariowałaś? Dla mnie możesz mówić nawet po atlantydzku!
    Pogłaskał ją po głowie. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się blado. Coś siedziało obok nich, coś, co w tym momencie jakąś dziwną siłą pchało ku sobie. Bolton pierwszy przerwał spojrzenie. Chwilę później Anna też opuściła głowę i trochę mocniej wtuliła się w niego. Lubiła jego zapach. Kojarzył jej się z radością. Nikt nie rozśmieszał jej tak, jak ten niepozorny chłopak, który właśnie kreślił kółka na jej ramieniu.
    - Nawet nie wiesz, jak mi przykro, że Czara cię nie wybrała. Gdybym była na jej miejscu, zrobiłabym to.
    Jego dłoń zastygła na chwilę w powietrzu. Szybko jednak wrócił do przerwanej czynności.
    - Ale nie jesteś, a Czara to tylko głupie naczynie, które ktoś oszukał. - w jego głosie pobrzmiewało jedynie lekki rozczarowanie. Fakt, przecież on był tylko rozczarowany tym, że miejsce, w którym powinien być on dostało się Diggory'emu. O Potterze, którym od dzisiaj oficjalnie pogardzał, nie powiedział nawet słowa i Anna potrafiła to sobie wytłumaczyć. Wybór zaskoczył ją tak samo jak wszystkich. Coś jednak szeptało w jej głowie, że Bolton może jeszcze dziękować siłom wyższym za to, że nie wystartuje w Turnieju, podobnie zresztą, jak dziękował głupim kuzynom, przez których musiał wrócić wcześniej z Mistrzostw Świata.

7 komentarzy:

  1. Taaak, to jest ta chwila, na którą czekałam :D Idę czytać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od czego by tu zacząć hm...

      Dalej nie mogę z tego obrazu miłego Snape'a... W sensie, że to takie fajne i takie obce, żeby nie powiedzieć tak ciężkie do wyobrażenia. Urocza wymiana zdań między nim a Stewart.

      "Choć mijający ich uczniowie zwracali uwagę na przyjaciółki, to jakoś żadna z nich za bardzo się tym nie przejęła." - mijający 'je' uczniowie, bo to dwie laski stały chyba, co nie? :D

      "Bańka, napełniona skrępowaniem pękła niespodziewanie." - bez przecinka

      "Późno jesienna aura..." - a nie 'późnojesienna'?

      "... „od feralnej lekcji Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami”..." - nie dam sobie łapki uciąć, ale wydaje mi się, że przedmioty w Hogwarcie pisze się z małej litery, w sensie nie ma potrzeby na dużą, bo to tak jak u nas są: historia, polski, matematyka etc. a nie Historia, Polski, Matematyka.

      - Potrzebuję cię dzisiejszej nocy.
      Bolton spojrzał na nią bardzo wymownie.
      - Przyznam szczerze, że spodziewałem się takiej propozycji nieco wcześniej. "
      HAHAHA KOCHAM TO <3

      Blizny są dobre - zgadzam się. Chociaż czasami wstyd je nosić, jak jakieś złe piętno przeszłości.
      W ogóle Anna i Bolton to fajny duet :D Przy akcji z wężem dobrze ułożone dialogi. Nie patetyczne, nie komiczne. Tak w sam raz wyważone.

      "Dla mnie możesz mówić nawet po atlantydzku!" LOL

      Lekko i płynnie napisane. Akcji za wiele nie było - nad czym ubolewam, ale szybko i przyjemnie się czytało, no i akcja z wężem nadrobiła braki akcji z początku rozdziału. No cóż ja więcej mogę rzec :D

      Ściskam,
      xoxo

      Usuń
    2. Co do tych blizn to racja. Mam takie, których się wstydzę. Ale z drugiej strony nauczyły mnie, że nie warto powodować ich więcej. Więc te wstydliwe też mają swoją dobrą stronę.

      Co do miłego Snape'a. Cóż, myślę że to dopiero początek wielkich zmian w jego osobowości. Przynajmniej w moim fanfiku. Informuję jednocześnie, że nie mam zamiaru tworzyć jakiegoś związku między nim a Anną, bo to by było... no dziwne. Jeszcze dziwniejsze, niż fakt, że teraz jest miły. :)

      Jak tylko skończysz urlopować, musimy ogarnąć ten odcinek. ^^

      xoxo

      Usuń
    3. O, to widzę, że mamy kolejną rzecz, która nas łączy :)

      Nie podejrzewałam Cię nawet o to - w sensie pairing Snape'a z Anną, lol :D

      Odcinek specjalny - jak najbardziej TAK, tylko pozwól mi się ogarnąć przez pierwszy tydzień września, bo to będzie jazda bez trzymanki... Odezwę się na gg :>

      xoxo

      Usuń
    4. Nie ma sprawy moja droga!
      Będę czekała! :)

      Usuń
  2. Witaj.
    Rozdział bardzo przypadł mi do gustu, strasznie spodobały mi się wszystkie opisy i porównania. To czyta się wartko i przyjemnie, a o to przecież chodzi, czyż nie ;p?

    Anna i Bolton, Bolton i Anna. Hm, brzmi intrygująco, podoba mi się.

    Snape jakoś nie pasuje mi za bardzo na miłą osóbkę, ale może z czasem się przyzwyczaję. Tego sobie życzę :D

    _________

    Pozdrawiam i weny życzę ;*
    P.S Usuń proszę ten wkurw... wkurzający kod obrazkowy ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiedziałam, że jest włączony. ^^
      Ha, już go wywaliłam, bo faktycznie jest wkurzający. :)

      Usuń

Za każdym razem kiedy komentujesz, rodzi się jeden jednorożec.