Z powodu wyjazdu na wakacje (trzymajcie kciuki, żebym wróciła), następny rozdział pojawi się dopiero między 23 a 24 sierpnia. Nie czuję wyrzutów, bo... no bo zobaczycie. ;) Nie wykluczam, że odezwę się wcześniej, bo może będę chciała pozostawić po sobie coś bardziej świeżego. Mam świadomość tego, że zaprezentowane poniżej treści mogą być nieco banalne.
Mimo tego, zapraszam serdecznie.
__
- An!
Każdy z nas nosi imię. Niektórzy mają to szczęście, lub tego pecha, że ich imiona są jedyne i niepowtarzalne na całym świecie. Ja, za co dziękuję moim rodzicom każdego dnia, przypominając sobie imię mojego przyjaciela, noszę całkiem zwykłe, pospolite imię.
Czasem nasze imiona są idealnie dobrane do naszego charakteru, choć czasem nachodzi mnie refleksja, czy to nie nasze imiona w jakimś stopniu warunkują cechy naszego charakteru. Niektóre z imion dobrane są tak, że aż ciężko wyobrazić sobie, by dana osoba mogła nosić inne imię, dla przykładu – mój przyjaciel nosi imię jednego z greckich bogów, i bardzo go nie lubi, ale z drugiej strony, gdy kiedyś zastanawialiśmy się, jakie mógłby nosić imię, nie pasowało do niego nic innego poza tym, które wybrała jego matka. Cudem uniknąłem ciosu piorunem, ale to jakby inna historia.
Anna Bathilda Stewart nosiła imiona po swojej babce i po wybitnej znawczyni magicznej historii, Bathildzie Bagshot, którą podziwiał jej ojciec. Z tymi imionami łączyły się dwa przesłania. Ania miała być piękna i empatyczna tak jak jej babcia, oraz wybitnie mądra tak jak pani Bagshot. Naturalnie, jej uroda i mądrość wynikały nie z posiadanych imion, a jedynie z genów odziedziczonym po przodkach. Zapewne chętnie wytłumaczyli by wam to biolodzy i specjaliści od genetyki, ale ponieważ ja nie jestem ani jednym, ani drugim, nie mam zamiaru zamęczać was tak nudnymi, a zarazem fascynującymi i trochę niebezpiecznymi tematami.
Pokój wspólny był pusty, toteż Anna zdziwiła się, gdy usłyszała swoje imię wypowiedziane znajomym, męskim głosem. Podniosła się z sofy na łokciach i wyjrzała zza oparcia. Bolton szedł w jej stronę spokojnym krokiem. Na jego twarzy widniał ładny uśmiech. Miał na sobie sweter w szaro-czarne poziome pasy, z nieco przydługimi rękawami i ciemne spodnie.
Jego oczy błyszczały wesoło. Anna uśmiechnęła się odruchowo. Bolton naprawdę był przystojny. Aż dziw, że wciąż był sam.
- Hej – przywitał się z nią wesoło i usiadł na oparciu sofy. Dziewczyna kiwnęła głową i zamknęła książkę, którą do tej pory czytała, po czym przeniosła swoje spojrzenie na chłopaka. Ten pogłaskał czubek jej głowy.
- Nie mogłaś spać?
- Vinnie chrapała – mruknęła nieco niezadowolona.
Anna miała niezwykle lekki sen. Wszystko było w stanie ją obudzić. Chyba, że była naprawdę zmęczona lub smutna, wtedy sen przychodził sam, jak za dotknięciem różdżki. Nie budziła się z niego do samego poranka. Przerywany sen nie powodował jednak, że przez cały dzień chodziła niewyspana. Jeśli był to środek nocy, próbowała zasnąć jeszcze raz, a jeśli, tak jak dzisiaj, do normalnej pobudki została jej jeszcze tylko godzina, to ubierała się, brała pierwszy z brzegu podręcznik i wychodziła do salonu na lekturę.
Bolton kilka razy przyłapał ją czytającą w salonie, gdy wracał akurat z nocnego dyżuru na zamku i właściwie od takiego niepozornego spotkania w salonie zaczęła się ich znajomość.
Chłopak kiwnął głową ze zrozumieniem.
- Poszłabyś gdzieś ze mną? – spytał niespodziewanie, lekko odległym głosem.
- Gdzie? – spytała zaciekawiona.
- Zobaczysz – odparł odrobinę tajemniczo, po czym wstał. Anna przez dłuższą chwilę rozważała jego propozycję. W końcu jednak kiwnęła głową.
- Tylko odniosę książkę, dobrze?
Bolton przytaknął. Dziewczyna pobiegła do sypialni i chwilę później znów była w salonie, gotowa do wyjścia. Ruszyli więc, podobnie jak dnia wczorajszego, ku wyjściu, a później chłodnym, ciemnym korytarzem. Anna zastanawiała się dokąd zmierza Bolton i już miała podjąć drugą próbę spytania go o to, gdy nagle wyszli z lochu i Anna zrozumiała wszystko. W słabo oświetlonej Sali Wejściowej był taki punkt, który sprawiał, że po ścianach ślizgały się błękitne łuny światła. Anna otworzyła usta z zachwytu i zdziwienia.
- Kiedy skończyłeś siedemnaście lat? – spytała, spoglądając to na przyjaciela, to na Czarę Ognia, płonącą leniwie, bardzo magicznie i zachwycająco. Ich twarze stały się płótnem, na którym Czara malowała obrazy swym błękitnym blaskiem.
- W lipcu – odparł wyraźnie zadowolony. Powoli podeszli w kierunku Czary. Bolton sięgnął po coś do kieszeni; tym czymś był skrawek pergaminu, na którym zapewne napisał swoje imię i nazwisko. Dziewczyna natychmiast zdała sobie sprawę z tego, że to szansa dla niej, by mogła zobaczyć, jak jej przyjaciel ma na imię. Rzuciła swoje wszystko-widzące spojrzenia na kartkę, ale ta, ku jej niezadowoleniu, była złożona na pół.
- Boltooon… - jęknęła żałośnie, gdy chłopak wrzucił zawiniątko do ognia i ślad po nim zaginął. – Powiesz mi wreszcie jak masz na imię?
Spojrzał na nią z dziwną wyższością, po czym bardzo powoli i starannie wypowiedział tylko jedno słowo:
- Zapomnij.
Anna zrobiła minę, wyrażającą jej ubolewanie nad tym tematem, ale postanowiła go nie drążyć.
- Chciałbym, żeby Czara mnie wybrała – mruknął z dziwną rezygnacją, bardziej do siebie, niż do niej. Odwrócił wzrok. Ania złapała go za podbródek i obróciła jego twarz w swoją stronę.
- Nie ma lepszego od ciebie.
Chłopak uśmiechnął się, choć w tym grymasie czaiła się odrobina niedowierzania i bólu. Anna już miała spytać o co chodzi tak naprawdę, gdy nagle chłopak postanowił całkowicie zmienić temat.
- Jakie masz dziś lekcje?
Chcąc nie chcąc, Anna, posiadaczka niezwykłej kultury osobistej, postanowiła podążyć za jego tematem, pozostawiając tą dziwną reakcję do analizy „na później”.
**
Kiedy leżąc
już w łóżku, ostygła co nieco po wydarzeniach z Nocy Duchów,
myślała nad tym wszystkim, co się wydarzyło, czuła, że jej
wnętrzności skręcają się nieprzyjemnie. Reprezentanci szkół
zostali wybrani, ale Hogwart miał ich dwóch. Diggory'ego z
Hufflepuffu i... Pottera z Gryffindoru.
Jedynym
pytaniem, które przenosiło się z ust do ust było „Jak to
możliwe?”
Jakim cudem
Potterowi udało się oszukać Czarę Ognia? Przecież przejście
linii wieku, jak powiedział Bolton, było niemożliwe, bo rysował
ją sam Dumbledore!
W tym
momencie zazwyczaj padało następne pytanie.
Dlaczego
Dumbledore wepchnął do Turnieju swojego pupilka? Dlaczego postąpił
tak niesprawiedliwie?
Kiedy
Czara wyrzuciła nazwisko Diggory'ego, Ania spojrzała na swojego
przyjaciela. Coś w nim pękło. Nie odezwał się, ale zawód odbił
się na jego twarzy. Zawód, że to nie on, nie Bolton, tylko Diggory
będzie reprezentantem szkoły.
Ale
kiedy Czara wyrzuciła nazwisko Pottera, nie siedział już
rozczarowany. Był skrajnie wściekły, miał ochotę skopać tyłek
tego głupiego, irytującego Pottera, który od kiedy tylko pojawił
się w szkole, wpychał się absolutnie we wszystko! Przecież to on
był odpowiedzialny za zdarzenia w podziemiach, kiedy zniknął
profesor Quirrel. To on wszedł do Komnaty Tajemnic. A teraz, uwaga,
proszę państwa!, będzie brał udział w Turnieju Trójmagicznym.
Bolton
ulotnił się nie wiadomo gdzie.
Anna
podejrzewała, że uciekł po to, by rozładować swój gniew, który
wypełniał go po brzegi. Chłopak był naprawdę spokojnym
człowiekiem, ale kiedy uznał, że coś uderzyło w niego zbyt
bezpośrednio, dostawał szału.
Ania
miała nadzieję, że spotka go w pokoju wspólnym, ale byli w nim
wszyscy, oprócz niego. Wśród pomruków niezadowolenia, szeptów i
złorzeczeń, znalazła Vinnie i Linwooda, ale po Boltonie nie było
śladu. Poszła więc do swojego pokoju, mając nadzieję, że
przyjaciel nie zrobi niczego głupiego.
Przebrała
się w piżamę i schowała pod kołdrą.
Coś
nie dawało jej spokoju. Jakaś nieprzyjemna, dźgająca w serce
myśl, nie dotycząca Boltona, a całego Turnieju. Wybór Pottera nie
był przypadkowy. Ktoś maczał w tym palce. Ktoś, kto chciał źle.
**
Kiedyś lekcje Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami były dla Anny nieco przydługą przerwą między istotniejszymi zajęciami z dwóch powodów. Po pierwsze, nie miała „ręki” do zwykłych stworzeń, a co dopiero do magicznych. Po drugie, wiedza przekazywana jej na tych zajęciach była nieco niepraktyczna, choć niewątpliwie interesująca; prawie wszystkie informacje na temat istotnych pod względem magicznym zwierząt wyniosła z innych zajęć, chociażby z transmutacji, czy eliksirów. Natomiast na zajęciach prowadzonych przez Hagrida jej dotychczasowym osiągnięciem była zakończona niepowiedzeniem próba odjęcia jej ręki przez gardło gumochłona. Od momentu w którym gajowy zaczął traktować ją jak dobrą znajomą, lekcje opieki nad magicznymi stworzeniami dalej były dla niej nużące, ale teraz przynajmniej mogła pośmiać się z żartów Hagrida.
Jednak tego dnia, gdy całej jej klasie został przedstawiony nowy obiekt ich opieki, dziewczyna miała ochotę parsknąć pełnym niedowierzania śmiechem i spytać Hagrida, czy aby nie oszalał.
- A kto w ogóle ma ochotę opiekować się tym paskudztwem?! – wykrzyknęła z obrzydzeniem Vinnie, cofając się kilka kroków od skrzynki. Anna zajrzała do jednej z nich i musiała przyznać Ofelii całkowitą rację, choć wolałaby tego nie robić. Spojrzała na dziewczynę, której białe włosy odeszły w niepamięć i od dzisiejszego poranka były turkusowe, spoglądając na nią z trwogą. W skrzynce znajdowało się coś, co wyglądało trochę podobnie do homara, choć było od niego większe i zdecydowanie znacznie brzydsze. Właściwie, „zwierzę” było nie tyle brzydkie, co wręcz paskudne i na dodatek cuchnęło. Anna nie potrafiła opisać jego wyglądu, wiedziała tylko że wszystko ukryte jest pod wielkim pancerzem, przypominającym nieco skorupę żółwia. Anna spojrzała na Hagrida.
Olbrzym ściągnął brwi i nachmurzył się nieco.
- Cholibka, jak to? Sklątki to bardzo mądre stworzenia są. Normalnie każdy chce się nimi opiekować. Zobaczycie jakie będą ładniutkie, jak dorosną.
- To coś jeszcze urośnie? – spytała przerażonym szeptem Vinnie. Anna spojrzała na nią z równym przerażeniem. Hagrid zrobił taką minę, jakby to było oczywiste. Wśród Ślizgonów dało się usłyszeć ironiczne pomruki, co dziwniejsze, wśród Gryfonów również.
- Czy urośnie? A niech mnie, no pewnie że urośnie.
Vinnie głośno przełknęła ślinę.
Anna stwierdziła, że jej bezpieczeństwo przy tym człowieku niebezpiecznie oscyluje w okolicy zerowego poziomu. Z niechęcią musiała przychylić się do powszechnej opinii Ślizgonów, głoszącej, że, eufemistycznie mówiąc, Hagrid to nieokrzesany i lekkomyślny człowiek. Wydał im polecenia, po czym wszyscy połączyli się w pary i zajęli miejsce przy odpowiednich skrzynkach. Anna i Vinnie starały się trzymać jak najdalej od kołyszącej się skrzynki, jednak Hagrid najwyraźniej nie zamierzał im na to pozwolić. Przysunął je obie jednym ruchem do skrzynki i spojrzał z czułością w dół.
- Trafił wam się chłopak, nie ma co. Widzicie to coś z tyłu? A może z przodu? W sumie, jeden pies, u sklątek nigdy tego nie wiadomo. W każdym razie to jest żądło. Po tym można poznać samca. Kobitki mają takie ssawki na całym ciele.
Według panny Stewart, olbrzym mógł sobie podarować raczenie ich tą jakże niezbędną do życia wiedzą. Spojrzała z obrzydzeniem na stworzenie w skrzynce. Miało około sześciu cali, długie, błyszczące żądło i raz po raz z jednego jego końca tryskały iskierki ognia.
- Nakarmcie go. – rzucił beztrosko, po czym odszedł do innej pory.
- Nakarmcie – powtórzyła Vinnie. Jej oczy były rozszerzone, a usta rozchylone w oznace głębokiego szoku. – Jak my mamy to niby zrobić?
Anna wzruszyła ramionami. Nie miała ochoty patrzeć na to paskudne coś w skrzynce i z pewnością nie miała najmniejszego zamiaru karmić tej kreatury.
- Przydałoby się gdzieś zniknąć – mruknęła do Ofelii, obserwując mężczyznę, który tłumaczył coś Gryfonom.
- Ano przydałoby. Tylko nie ma gdzie.
Dziewczyna musiała przyznać Vinnie racje. Po raz drugi w ciągu pięciu minut. Rozejrzały się bezradnie dookoła skrzynki i dopiero wtedy coś sobie uświadomiły.
- Yyyy… Hagrid? A czym my mamy to coś nakarmić?
Rzeczywiście, olbrzym kazał im nakarmić sklątki, ale nie powiedział jak to zrobić, ani skąd mają wziąć jedzenie. Hagrid oderwał się od tłumaczenia czegoś innej parze Gryfonów, po czym zmieszany spojrzał na Annę.
- No, tego… w sumie to jeszcze nie wiem, co żrą… tam w tej dużej skrzynce macie różne takie… więc tego, spróbujcie wszystkiego.
Obie powstrzymały się przed mruknięciem przeciągłego „ahaaaa”. Anna spojrzała w kierunku skrzynki i ruszyła w jej stronę powolnym krokiem, gdy nagle usłyszała dziwny, mrożący krew w żyłach głos.
To ona, to ona!
- Vinnie, mówiłaś coś? – rzuciła zdezorientowana, odwracając się i spoglądając na koleżankę ze zdziwieniem. Ofelia pokręciła przecząco głową. Anna zamyśliła się na chwilę, jednak uznawszy głos za omam, ruszyła ponownie w kierunku skrzynki. Zajrzała do środka. Na deskach leżało absolutnie wszystko, co nadawało się w jakiś sposób do jedzenia przez zwierzęta; zdechłe myszy i fretki, kawałki oskrobanego, szarawego i śliskiego mięsa, pająki i jakieś inne padłe owady w słoiku, owoce, grzyby, liście sałaty, liście kapusty i rzesza tym podobnych rzeczy. Zdecydowała się na kawałek szarawego mięsa, jakieś owoce i liście sałaty i kapusty, po czym wróciła do Vinnie.
Na zmianę próbowały nakarmić bezgłowe zwierzę, jednak ich starania spełzły na niczym i gdy przez błonia dotarł do nich odgłos dzwonka, nie tylko Anna ale i cała klasa Ślizgonów i Gryfonów odetchnęła z ulgą.
Vinnie syknęła boleśnie i poderwała dłoń do twarzy, dmuchając na dwa ostatnie palce.
- Ta bestia mnie poparzyła!
Posłała sklątce wściekłe spojrzenie i kopnęła skrzynię. Sklątka strzeliła pióropuszem iskier i naparła żądłem na ściankę pudełka. Hagrid zjawił się obok niej w ułamku sekundy. Chwycił jej dłoń i przyjrzał palcom. Skupienie na jego twarzy zamieniło się w uśmiech.
- Nic ci nie będzie. Idź do pielęgniarki po jakąś maść.
- Zrobię to – warknęła nieprzyjemnie i chwyciła leżącą na ziemi torbę, po czym oddaliła się szybkim krokiem nie czekając na koleżankę. Anna zarzuciła sobie torbę na ramię i spojrzała przepraszająco na Hagrida.
- Nie łam się – mruknął olbrzym, widząc jej spojrzenie. Potargał jej włosy i uśmiechnął się. Anna już miała ruszyć w ślad za Vinnie, gdy nagle do jej uszu znów dobiegł ten złowieszczy głos, o którym zdążyła już zapomnieć.
To ta krew…silna krew…
Spojrzała na Hagrida.
- Mówiłeś coś?
Olbrzym wytrzeszczył na nią spojrzenie.
- Ani słowa.
Dziewczyna obróciła się na pięcie i spojrzała w kierunku lasu. Głos znów rozbrzmiał w jej głowie i zdała sobie sprawę z tego, że z pewnością nie mógł należeć do Hagrida.
Rozmawia z tym plugawcem! Z tym który jest brudny!
- Słyszałeś?
- Co?!
Oprócz niej i Hagrida, w miejscu w którym się znajdowali nie było już nikogo innego, nie licząc strzelających w skrzynkach sklątek. Może ktoś robi sobie z niej głupie żarty, na przykład Malfoy? Zrobiła dwa kroki w kierunku lasu.
Nie zasługuje na litość! Jej krew jest brudna! Brudna!
Zrobiła jeszcze dwa kroki przed siebie i wtedy stało się to, co najpierw poczuła, a dopiero potem zauważyła.
Przeszywający, najbardziej bolesny z bolesnych bólów, jakie kiedykolwiek czuła rozdarł jej prawe udo. Krzyknęła przeraźliwie, upadła twarzą na chłodną ziemię i przetoczyła się na plecy. W tym samym momencie coś ciężkiego i ciepłego opadło na jej miednicę. Spojrzała w dół i poczuła, jak jej serce kamienieje zdjęte przerażeniem. To był najprawdopodobniej najbardziej przerażający widok, jakikolwiek, kiedykolwiek widziała i zapewniam was, że gdybym to ja był na jej miejscu, dawno odszedłbym od zmysłów, albo za wszelką cenę chciał zapomnieć o tym, co mnie spotkało.
Olbrzymi wąż uniósł cielsko do góry, skierował na nią swój trójkątny łeb i zasyczał wściekle, ukazując długie kły. Anna pisnęła. Gad naprężył mięsiste ciało i wystrzelił w kierunku jej twarz. Dziewczyna zareagowała instynktownie. Osłoniła się prawym ramieniem i skręciła ciało w taki sposób, że jej twarz doświadczyła bliskiego kontaktu z trawą. Chwilę później poczuła straszliwy, przerażający ból w prawym ramieniu, a miała wrażenie, że sięga on znacznie głębiej w jej ciało, niż tylko w mięśnie.
Jad…
Coś świsnęło jej nad głową. Ciężar wężowego cielska zniknął, a ona odetchnęła ciężko. Następnie usłyszała obrzydliwe klapnięcie, a duże ręce pomogły stanąć jej na nogach.
Drżała. Drżały jej kolana, usta, dłonie, uda, ramiona. Miała wrażenie że nagle dopadła ją bardzo ciężka choroba. Spojrzała na swoje ciało niepewnie. Rana na nodze, podobnie jak ta na ramieniu ociekała krwią, brudząc wszystko dookoła. Poczuła się słabo. Tępy, pulsujący ból dobrał się do jej głowy. Hagrid patrzył na nią z przerażeniem i troską, ściskając w dłoni gruby kij. Zapewne to było sprawcą tych odgłosów, które słyszała chwilę wcześniej.
- A niech to szlag, co to miało być?!
Dziewczyna nie miała siły na to by odpowiedzieć. Paraliżujący ból rozchodził się od jej serca i rannych miejsc we wszystkich kierunkach.
- Dasz radę dojść do zamku?
Jej umysł, mający gdzieś jakąkolwiek dumę, krzyczał, że nie da rady zrobić nawet kroku, jednak ona zdecydowanie kiwnęła głową na znak, że da radę, po czym ledwo poruszając nogami, przy pomocy ramienia gajowego, ruszyła w stronę zamku. Nie przeszli nawet stu metrów, gdy nogi odmówiły jej posłuszeństwa, a kolana się pod nią ugięły. Gdyby nie ramię przyjaciela, zapewne znów upadła by na trawę. Widząc to, Hagrid, bez zbędnych ceregieli, wziął ją na ręce i długimi krokami praktycznie biegł w kierunku zamku. Anna miała nadzieja, że kolejna lekcja rozpoczęła się już dawno temu, ponieważ gdyby Hagrid wparował do szkoły z nią, całą we krwi, na rękach, zapewne wywołałby tym niemałe zamieszanie.
Jednak dziewczyna nie dowiedziała się, czy zostali przez kogoś zauważeni, tak samo jak nie dowiedziała się, czy rozpoczęły się lekcje, ani kiedy weszli do zamku. Kilka chwil po tym, jak Hagrid wziął ją na ręce, jad, który zdążył rozejść się po jej ciele, pozbawił ją świadomości.
Obudziła się kilka godzin później i początkowo nie poznała miejsca, w którym się znajdowała. Panował w nim półmrok, było stosunkowo niewielkie, z jednym, małym okienkiem i drzwiami. Bez wątpienia, nie było to hogwarckie skrzydło szpitalne, a jeśli nie ono, to zapewne szpital świętego Munga.
Były w nim trzy łóżka. Jedno zajmowała ona, łóżko pod ścianą ktoś, kto smacznie chrapał, a trzecie było puste.
Drzwi uchyliły się lekko i do środka zajrzała czyjaś głowa. Mimo półmroku, Anna poznała ją automatycznie. Krótkie, jasne włosy, trójkątna twarz. Postać weszła do środka i nawet gdyby Anna miała jakiekolwiek wątpliwości wcześniej, teraz znikłyby one natychmiast. Wysoka, szczupła, nieco zgarbiona sylwetka. Anton.
Zauważył spojrzenie córki. W półmroku widziała uśmiech, który pojawił się na jego ustach. Podszedł do niej, pochylił się nad nią, ujął jej twarz w dłonie i mocno pocałował w czoło.
- Nawet nie wiesz, jakiego stracha mi napędziłaś! – oświadczył smutno, ale bez jakichkolwiek wyrzutów. Anna uśmiechnęła się przepraszająco. - Siedziałem przy tobie od kiedy się dowiedziałem, że tu jesteś. Przed chwilą wyszedłem do mamy. Obiecała że przyjdzie.
Po chwili drzwi znów skrzypnęły i pojawiła się w nich inna sylwetka. Średniego wzrostu, o idealnie prostej postawie i wspaniałych krągłościach, z długimi, ciemnymi włosami, puszczonymi luzem na ramiona, w białym fartuchu.
Donna Finch-Stewart podeszła do łóżka swojej córki, ale w odróżnieniu od ojca, na jej ustach Anna nie zobaczyła uśmiechu. Były ściśnięte tak mocno, że stały się jedynie kreską. Dziewczyna poczuła wyrzuty sumienia, choć przecież nie zrobiła niczego złego. Donna nie odezwała się słowem, co poniekąd ucieszyło dziewczynę. Jej matka nie wyglądała na zbyt zachwyconą sytuacją, w której się znalazła. Prawdę mówiąc, jako Główna Uzdrowicielka, miała nadzieję, że nigdy nie zobaczy córki w tym miejscu.
Nastolatka skupiła swoją uwagę na ojcu.
Jej ciało bolało. Co prawda nie tak, jak przed utratą świadomości, ale nadal bolało. Czuła resztkę paraliżu w kończynach, szczególnie w dłoniach; ciężko było jej zginać palce. Ojciec pogłaskał ją po policzku.
- Twój stan był zbyt ciężki, by mogła zaopiekować się tobą szkolna pielęgniarka.
Anna kiwnęła niepewnie głową.
- Severus powiadomił nas natychmiast. Według niego miałaś dużo szczęścia. Gdyby nie Hagrid…
Donna urwała; jej głos był spokojny, być może nawet nieco oziębły. Nie chciała jednak najwyraźniej wypowiedzieć na głos tego, co mogło by stać się Annie, gdyby nie pomoc gajowego. W swojej oschłości Donna kryła wszystko, zarówno radość, jak i smutek czy strach. Najgorsze było to, że Anna nie potrafiła wyczytać żadnego uczucia również z jej oczu. Zupełnie tak, jakby jej matka od dawna była martwa.
Wtedy jeszcze nie zdawała sobie sprawy z tego, że matka w jakiś sposób się zmieniła.
Anton patrzył na nią czule wilgotnymi oczyma.
- Kochanie, musisz się przygotować na to, że odwiedzi cię jeszcze dziś profesor Dumbledore.
- Profesor Dumbledore? – powtórzyła z niedowierzaniem. Z wrażenia zapomniała nawet o mrowieniu w palcach, które od dłuższej chwili sobie wykręcała. Mężczyzna kiwnął głową.
- Chce ci zadać kilka pytań na temat tego zdarzenia – odpowiedziała spokojnie Donna. Położyła dłoń na ramieniu męża.
- Najważniejsze, że nic ci nie jest – ulga w głosie jej ojca była niezwykle pokrzepiająca. Anna uśmiechnęła się delikatnie. Fakt, że zdarzenie zainteresowało dyrektora był niezwykle intrygujący, choć z drugiej strony, Dumbledore chyba zainteresowałby się każdym uczniem, który nagle trafił do Munga po ataku wściekłego węża.
Nie zdążyła nawet zastanowić się nad kolejnym pytaniem, gdy drzwi skrzypnęły cicho po raz trzeci i pojawiła się w nich postać starego, białobrodego i białowłosego mężczyzny o jasnobłękitnych oczach przysłoniętych okularami-połówkami. Donna ścisnęła swojego męża za ramię, a ten z kolei poderwał się do góry jak oparzony i spojrzał w kierunku drzwi. Dumbledore uśmiechnął się. Posłał badawcze spojrzenie Annie, a ta miała wrażenie, że próbuje prześwietlić jej głowę.
- Pielęgniarka była tak miła i powiedziała mi gdzie cię znajdę. Nie przeszkadzam?
Dziewczyna pokręciła przecząco głową. Dumbledore zamknął drzwi i powoli podszedł do jej łóżka. Ciepłe spojrzenie posłał jej rodzicom, którym kiwnął głową, po czym znów spojrzał na Annę.
- Jak się czujesz, Aniu?
Panna Stewart poczuła się lekko zażenowana, co postanowiły wykorzystać jej policzki, na których pojawiły się rumieńce. Całe szczęście, półmrok sprawił, że nie były aż tak widoczne. Profesor przyciągnął sobie krzesło i usiadł obok dziewczyny, natomiast jej rodzice stali za jego plecami w takich pozach, jakby pełnili funkcję jego ochroniarzy. W milczeniu oglądał twarz Anny, jakby ta była niezwykle ciekawym eksponatem w muzeum. Dziewczyna wzruszyła ramionami, chcąc zasugerować, że nie najlepiej ale i nie najgorzej. Przytaknął.
- Wiem, że nie powinienem cię męczyć, o czym przypomniała mi uprzejma pielęgniarka, gdy prowadziła mnie korytarzem, nim udało mi się ją odprawić, ale myślę, że mnie zrozumiesz. Jeśli byłabyś na tyle miła, chciałbym, byś opowiedziała mi, co wydarzyło się w parku.
Anna ściągnęła brwi i wybrała się na małą podróż we wspomnienia. Nie musiała długo rozwodzić się nad tym zdarzeniem. Wszystko było zbyt realistyczne, by mogła o tym zapomnieć.
- Zaczęło się od lekcji Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Hagrid kazał nam nakarmić sklątki, więc poszłam do skrzynki z jedzeniem i wtedy usłyszałam dziwny głos.
Jej rodzice poruszyli się za plecami Dumbledore’a, ale ten wciąż wpatrywał się w oczy dziewczyny. Przełknęła głośno ślinę.
- Co powiedział ten głos? – spytał spokojnie. Anna poszperała w pamięci.
- Zdaje się, że coś co brzmiało jak „to ona”.
Oczy Dumbledore’a zwęziły się nieco. Dyrektor poprosił ją gestem ręki, by kontynuowała.
- Myślałam, że się przesłyszałam. Zabrałam jedzenie dla sklątki i wróciłam do Vinnie. Po skończonej lekcji jakoś tak wyszło, że trochę ociągałam się z powrotem do zamku i wtedy znów usłyszałam te dziwny głos, o którym prawie już zapomniałam.
- Co powiedział tym razem?
Anna zamknęła oczy.
- Coś o krwi. Nie pamiętam dokładnie co. Spytałam Hagrida czy to on coś mówił, ale powiedział, że nie odezwał się słowem. Głos znów przemówił. Nie podobało mu się, że rozmawiam z Hagridem. Miałam wrażenie, że ktoś robi sobie ze mnie żarty. Zrobiłam kilka kroków do przodu, znów usłyszałam głos, który tym razem wściekle oznajmił, że nie ma dla mnie litości, a następnie zaatakował mnie ten wielki wąż.
Anton wyglądał na wstrząśniętego. Donna jeszcze mocniej zacisnęła usta. Dyrektor wciąż przyglądał się uważnie dziewczynie, a gdy przemówił, jego głos był zamyślony.
- Jeśli słyszy się głosy to niezbyt pomyślnie, nawet w naszym świecie.
Anna przeanalizowała słowa dyrektora w myślach.
- Profesor mi nie wierzy, prawda?
Jej głos był pełen wyrzutu i zaskoczenia, choć wcale nie chciała zabrzmieć w taki sposób. Była jednak głęboko wstrząśnięta.
- Nie powiedziałem, że ci nie wierzę.
- Ale zabrzmiał pan tak, jakby usłyszał opowieść od pięcioletniej dziewczynki, która zmyśla jak najęta.
- Nie prawda Aniu – jego głos nabrał nieco na sile, a spojrzenie się wyostrzyło. – Stwierdziłem jednak fakt.
Odwrócił się w stronę Donny i Antona, a Anna podążyła wzrokiem za nim. Głos dyrektora był spokojny.
- Czy ktoś z waszej rodziny był wężousty?
To pytanie wprawiło Antona w jeszcze większy szok. Donna jednak odpowiedziała natychmiast.
- Z mojej nikt. Z tego co wiem, w rodzinie Antona również nikt – mężczyzna powoli przytaknął. Dumbledore przybrał zagadkowy wyraz twarzy.
- Interesujące – mruknął sam do siebie, po czym znów spojrzał na Annę. Nie wiedziała nawet, że jej twarz wyraża głód wyjaśnień. Dyrektor spojrzał w jej oczy, a potem niespodziewanie wstał.
- Powinnaś odpocząć, moje dziecko. Musisz wyzdrowieć i jak najszybciej wrócić do szkoły.
Nie dopuszczając do tego, by ktokolwiek zdążył go zatrzymać, kiwnął całej trójce głową na pożegnanie i wyszedł z sali. Rodzice wymienili spojrzenia między sobą . Anna miała mętlik w głowie. Chciała, żeby ktoś jej wyjaśnił o co chodziło dyrektorowi i dlaczego spytał rodziców o to, czy ktoś był wężousty. Naturalnie, dziewczyna wiedziała czym jest ten niezbyt chlubny dar i że jest dziedziczny, ale tak jak powiedziała Donna, w ich rodzinie nie było ani jednej wężoustej osoby.
Więc Dumbledore sądził, że te słowa, ten głos mógł należeć do tego olbrzymiego węża? W sumie, to nie było by tak głupie, gdyby nie problem, o którym Anna wspomniała wcześniej.
Ale skoro to nie był żart i podejrzenia Dumbledore’a były prawdziwe, to w takim układzie jak to było możliwe?
Był jeden sposób, by się przekonać, ale Anna, po przejściach z dzisiejszego dnia była przekonana, że już nigdy więcej dobrowolnie nie zbliży się do żadnego węża.
Mała uwaga: 'Pokój Wspólny' - oba człony z dużej, bo to jakby nazwa własna.
OdpowiedzUsuńCóż, wrażenia po rozdziale mam mieszane. W sensie uwielbiam momenty Anna/Bolton i ubolewam, że nie rozwinęłaś wątku, kiedy Czara wyrzucała imiona reprezentantów. W sensie chętnie bym poczytała na przykład jakieś cięte uwagi Malfoya czy coś bliżej o wybuchu Boltona. Dobra, już się zamykam o moich fantazjach :D
W każdym razie dalej dziwi mnie ten fenomen Ślizgonki gadającej na luzie z Hagridem. Dziwi i jednocześnie mi się to podoba, bo koncepcja jest dość nieprzeciętna.
Dialogi w tym rozdziale idealnie wyważone - zwłaszcza w wątku o Sklątkach i w szpitalu. Bardzo naturalnie wyszło, bravo, bravo, bravissimo! :D
A wspominałam, że wrażenia mam mieszane, bo incydent z wężem trochę mnie tak hm... Powiem tak: ochłodził entuzjazm. W sensie tak się domyślam, że pewnie ma to coś wspólnego z babcią Anny i jak ładnie ten wątek będzie poprowadzony, to wyjdzie dobrze, ale póki co jestem sceptykiem. Może dlatego, że widziałam zbyt wiele fanfików, gdzie ta koncepcja wychodziła tandetnie i kiczowato? Ale mam myślę, że Ciebie to raczej nie dopadnie i poprowadzisz wszystko tak, żeby było dobrze.
Aaa apropo narratora... Imię boga, pioruny.. Hmm, Zeus? Czy Zeus przypadkiem nie był w opowiadaniu z onetu? :D
Pozdrawiam, czekam na więcej i ubolewam, że tak szybko to przeczytałam, bo za szybko mi się skończyło. :(
xoxo
'Ale mam myślę, że Ciebie to raczej nie dopadnie..' jestę miszczę języka pąlskięgo :3
OdpowiedzUsuńOj coś czuję, że jesteś, ale nie krytykuję ^^
UsuńZeus? Był, faktycznie! Biorąc pod uwagę że rozdziały tego opowiadania powstały wcześniej, a ja jakoś nigdy nie miałam głowy do wymyślania imion, to zapewne pożyczyłam to imię, jeśli pamięć mnie nie myli (bo dawno nie zaglądałam do opowiadania) prefektowi, najstarszemu z rodzeństwa Ache'ów. Podziwiam więc Twoją pamięć, bo jak widzisz, mnie samej ten fakt wyleciał z głowy.
O noł! Mam nadzieję, że jednak wyjdę obronną ręką z tego ataku węża i nie będzie tandetnie i kiczowato. :)
Uff, no i nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wreszcie udało mi się jakoś w miarę naturalnie wyjść z tymi dialogami. Dziękuję Ci bardzo, xBC!
Ściskam mocno!
xoxo
A no widzisz, ja pamiętam różne rzeczy, niekoniecznie te, co trzeba :D
UsuńNa pewno wyjdziesz obronną ręką, w to nie wątpię, ale dla świętego spokoju własnego sumienia zwróciłam na to uwagę, bo jest dużo takich ryzykownych wątków, które mogą wyjść jak kupa - u mnie chociażby Dahliusz, bo jest ciężko skumać pairing 15 latki z kolesiem o 20 lat starszym. U Ciebie ta trudność jest nieco, że tak powię, level hard, bo dajesz bohaterce cechę, której nie posiada nawet 2% populacji. No i tylko dlatego.
Ależ proszę, to sama przyjemność :)
Aaa i u mnie jest Rozdział X... Swoją drogą nie wierzę, że już tyle ich jest.
Aaaaaa i fajnego masz tego bajera na stronie, w sensie mioteła zamiast strzałki :3
Buziaki!
xoxo
Witaj.
OdpowiedzUsuńHm... ogólnie podoba mi się Twój kunszt pisarski i pomysł, ale w tym rozdziale wydaje mi się, że nie pokazałaś wszystkiego, co mogłaś. Oznacza to jednak wyłącznie, że po prostu może być lepiej! Ale to nie zmienia faktu, że i tak mi się podoba.
I zaintrygowałaś mnie sprawą z wężami, to naprawdę jest coś. Oczywiście udane dialogi i opisy, ale to już chyba słyszałaś nie raz :)
Pozdrawiam i z góry przepraszam za tak krótką opinię. Juz się usprawiedliwiam : otóż byłam na urlopie, a nawet nie masz pojęcia ile dostałam różnych powiadomień Spamów na obu blogach, a także na e-maila. Masakra. Także w następnym rozdziale otrzymasz długą, pełną opinię. Oczywiście, jeśli mnie poinformujesz :)
[ flames-of-ice.blogspot.com ]
Nie musisz się usprawiedliwiać. ;)
UsuńDziękuję za komentarz. Oczywiście, jeśli tylko choć odrobinę Cię zainteresowałam, to poinformuję cię o nowej notce.
Pozdrawiam. :)